Ale ja tak nie mogę! Wstydzę się, że źle wychowałam syna. Wychowałam go sama, bez męskiej ręki, więc ponoszę tego konsekwencje.
Łukasz ożenił się siedem lat temu. Marta przyjechała do naszego miasta na studia. Wynajęli mieszkanie i zaczęli się docierać. Od pierwszego dnia nasza relacja się nie układała. Nie miałyśmy żadnych otwartych konfliktów, ale ona była nieufna wobec mnie.
Nie ingerowałam zbytnio w ich życie, ponieważ aktywnie pracowałam. Nie interesowały mnie też żadne inspekcje — pozwalałem im żyć tak, jak chcieli. Kiedy zapraszali mnie do siebie, przychodziłam, a czasami oni przychodzili do mnie.
Dwa lata później urodził mi się wnuk. Dzieci wynajmowały mieszkanie, choć marzyły o własnym. Kiedy wnuk podrósł, zaczęli się kłócić.
Łukasz przysięgał mi, że nikogo nie ma, ale ja to czułam. Poczekał, aż Krzyś pójdzie do przedszkola i złożył pozew o rozwód.
"Mamo, dlaczego robisz takie zamieszanie? Będę płacić alimenty. Magda, nawiasem mówiąc, też jest w ciąży, a Marta niech sobie radzi sama, niech idzie do rodziców" - powiedział mi syn.
Oczywiście pokłóciliśmy się, ponieważ nie pochwalałam jego zachowania. Marta nie chciała nigdzie iść, bo w prowincjonalnym mieście będzie bez pracy, a jej syn bez przedszkola.
Rodzice by się jej tam nie spodziewali. Zaczęła szukać pokoju do wynajęcia, bo na pełnowartościowe mieszkanie nie było jej stać.
Po rozwodzie utrzymywałam kontakt telefoniczny z synową. Raz pojechałam do nich w odwiedziny, bo siostrzenica chciała mi dać kilka rzeczy, musiałam je przymierzyć.
Marta nie ucieszyła się na mój widok. Najwyraźniej jej uraza do byłego męża zbierała swoje żniwo. Miała ciężkie życie — Łukasz płacił minimum, aby utrzymać swoją nową rodzinę.
Przyjechałam akurat, gdy mój wnuk jadł obiad. Synowa też mnie poczęstowała.
"Nie lubię zupy bez mięsa. Mama nie może kupić kurczaka, bo musimy zapłacić czynsz" -powiedział chłopiec, a synowa odwróciła się do okna i wybuchła płaczem.
Zapytałam ją, czy mogę pójść na spacer z Krzysiem. Zgodziła się. Poszliśmy razem do supermarketu po zakupy.
Szłam wzdłuż drogi i przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie jadłam "nagą" zupę w domu mojej babci. Ale to były lata pięćdziesiąte, wszyscy ludzie tak żyli. A tu było małe dziecko z żyjącym ojcem!
Od tego czasu zaczęłam pomagać finansowo mojej synowej. Syn o tym nie wiedział, ale Krzyś jakoś się wygadał.
"Czy ty jesteś normalna? Roweru wnuczce nie kupisz, a czynsz jej płacisz" - warknął na mnie syn.
"Chcesz, żeby twój syn mieszkał na dworcu? Marta samotnie wychowuje dziecko, a ty... Nie masz sumienia, więc muszę płacić za twoje błędy" - odpowiedziałam.
Powiedział, że wymieniłam na obcą kobietę własnego syna. Niech i tak będzie, ale mój własny wnuk nie będzie jadł zupy na wodzie zabielanej mlekiem...