Od śmierci ojca znacznie trudniej jest jej poradzić sobie z obowiązkami domowymi. Oczywiście na początku często przychodziliśmy z mężem i pomagaliśmy, jak tylko mogliśmy, ale z biegiem czasu coraz trudniej było nam włóczyć się z miasta do wsi i z powrotem co drugi dzień.
Ja i mój mąż jesteśmy prostymi ludźmi. Nie żyjemy ani lepiej, ani gorzej niż inni...
Dzięki wieloletniej ciężkiej pracy otrzymuję przyzwoitą emeryturę. Mąż nadal od czasu do czasu jedzie do pracy w niepełnym wymiarze godzin. Mówi, że nie może siedzieć w domu, póki jeszcze kości nie skrzypią, będzie pracował. Czuje się silny w sobie - no super, dodatkowy dochód nigdy nie zaszkodzi.
Ogólnie sprawa finansowa w naszej rodzinie jest mniej więcej uregulowana. Przynajmniej nie musisz brać pożyczek i dzięki Bogu za to. Mogliśmy więc pozwolić sobie na zabranie do nas mojej mamy i zapewnienie jej wszystkiego, co niezbędne. Kilka razy proponowałam jej, żeby zamieszkała z nami, ale kategorycznie odmawia opuszczenia domu...
I z każdym rokiem coraz bardziej martwię się o moją mamę, więc tego lata postanowiłam znaleźć dla niej pielęgniarkę.
Tak więc w jeden z weekendów ponownie przyjechałam do wsi i zaczęłam przeprowadzać wywiady z miejscowymi kobietami, które codziennie w dni powszednie miały przychodzić do mojej mamy, aby za pieniądze pomagać w pracach domowych. Jednak wszystkie jednogłośnie powtarzały, jaka jestem zła i jak bardzo się mylę. Więc nikogo nie udało się znaleźć.
Wygląda na to, że nie zrobiłam nic złego, ale mama sama jest już gotowa uwierzyć, że jestem bezużyteczną córką...