Co miało być spokojnym posiedzeniem poświęconym bezpieczeństwu energetycznemu i nadchodzącemu szczytowi NATO, zamieniło się w jedno z najbardziej emocjonujących spotkań politycznych tego roku. Rada Bezpieczeństwa Narodowego, z udziałem najważniejszych osób w państwie, została wstrząśnięta przez gwałtowną wymianę zdań pomiędzy prezydentem Andrzejem Dudą a premierem Donaldem Tuskiem.
Środa, 5 czerwca, miała mieć zupełnie inny ton. Po raz pierwszy na sali pojawił się prezydent elekt Karol Nawrocki, który został zaproszony, by – mimo że jeszcze nieobjęty urzędem – brać udział w rozmowach o przyszłości państwa. To gest instytucjonalnej ciągłości, który mógł przejść do historii jako symbol współpracy. Zamiast tego – posiedzenie przeszło do historii z innego powodu.
Zaczęło się niewinnie – od otwarcia posiedzenia przez Andrzeja Dudę. Gdy głos zabrał Donald Tusk, poruszył temat protestów wyborczych i konieczności ponownego przeliczenia głosów w niektórych komisjach. Jak mówił, to kwestia „prawa obywateli do zaufania do procesu wyborczego”. Ale te słowa uruchomiły istną burzę.
Według obecnych, prezydent zareagował błyskawicznie i z wyraźnym wzburzeniem. Jak relacjonował Marek Jakubiak – poseł i uczestnik obrad – „Duda był wściekły, nie widziałem go wcześniej w takim stanie”. Na sali zapanowała nerwowa atmosfera, której nie udało się już rozładować.
Tusk próbował doprecyzować, że nie chodziło mu o podważanie wyników, a jedynie o przejrzystość procesu. Ale mleko już się rozlało.
Z jednej strony – urzędujący prezydent, broniący instytucji i wyniku wyborów. Z drugiej – premier, który w imię demokracji wzywa do jawności i rozwiania wątpliwości. Spotkanie RBN zamieniło się tym samym w ring – choć bez kamer i tłumu, to z napięciem godnym scenariusza politycznego thrillera.
Nie bez znaczenia jest też tło – trwająca fala protestów, decyzje Sądu Najwyższego o ponownym przeliczaniu głosów w wybranych komisjach i rosnąca liczba zgłoszeń o nieprawidłowościach. To wszystko dodaje kontekst – i ciężar – każdej wypowiedzi.
Zamieszanie podczas obrad przyćmiło to, co miało być sednem spotkania – bezpieczeństwo energetyczne Polski i przygotowania do międzynarodowego szczytu NATO w Hadze. Nawet obecność Karola Nawrockiego, który w teorii miał być tego dnia symbolem ciągłości władzy, zeszła na dalszy plan.
Zamiast obrazu jedności i stabilności, opinia publiczna zobaczyła pęknięcia – głębokie i coraz trudniejsze do zignorowania.
W oczekiwaniu na dalsze decyzje Sądu Najwyższego i rozwój sytuacji wokół protestów wyborczych, jedno jest jasne: polityczne napięcia nie opadły wraz z końcem kampanii. Wręcz przeciwnie – ich kulminacja dopiero przed nami.
A jeśli nawet najwyższe gremia państwowe stają się areną konfrontacji, pytanie brzmi nie „czy”, ale „kiedy” spór przeniesie się na kolejne instytucje.