Jeane Dixon, niepozorna kobieta z kryształową kulą i ogromnym darem, przez dekady zadziwiała Amerykę i świat. Gdy przepowiedziała zamach na prezydenta Kennedy’ego, zyskała status niemal prorokini. Teraz znów się o niej mówi – bo to właśnie rok 2025 miał, według niej, zapoczątkować coś znacznie bardziej przerażającego niż wszystko, co widzieliśmy dotąd.
Urodziła się w 1904 roku. Zaczynała skromnie – od horoskopów w gazetach i przepowiedni dla gospodyń domowych. Ale potem przyszła wizja, która wstrząsnęła światem: że w latach 60. prezydent USA zginie z rąk zamachowca. Jej słowa spełniły się z przerażającą dokładnością w listopadzie 1963 roku, gdy w Dallas padły śmiertelne strzały do Johna F. Kennedy’ego.
To był dopiero początek. Dixon przewidziała m.in. rezygnację prezydenta Nixona, tragedię podczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 roku, a także katastrofę tankowca Exxon Valdez w 1989 roku. Zadziwiła też Oprah Winfrey, której jeszcze przed debiutem w telewizji wróżyła światową sławę i miliony oddanych fanów. Wszystko się sprawdziło.
Ale największe poruszenie budzi dziś jej najmroczniejsza przepowiednia. Dixon w jednej ze swoich publikacji opisała wizję, która miała rozgrywać się właśnie od 2025 roku. Według niej:
Chiny miały rozpocząć militarną ekspansję, uderzając najpierw na Rosję, a następnie przesuwając się przez Skandynawię, aż po granice Niemiec.
Rosja w tym samym czasie miała rozszerzyć wpływy na Afrykę i Bliski Wschód, dążąc do odbudowy globalnej dominacji.
Świat miał pogrążyć się w nowym konflikcie, który potrwa aż do 2037 roku – konflikt nie tylko zbrojny, ale i kulturowy oraz gospodarczy.
Brzmi jak scenariusz science-fiction? A jednak współczesne napięcia geopolityczne – rywalizacja USA z Chinami, niepokojące działania Rosji i globalne przesunięcia sojuszy – każą spojrzeć na te słowa z nowej perspektywy.
Jeane Dixon była nie tylko jasnowidzką. Była też ikoną popkultury. Przemawiała językiem emocji i symboli. Jej wizje opierały się na intuicji, duchowych doświadczeniach i – jak sama mówiła – boskim objawieniu.
Jej fani – a było ich setki tysięcy – widzieli w niej osobę wybraną. Choć nie wszystkie jej przepowiednie się sprawdziły, te, które się ziściły, robią piorunujące wrażenie.
I dziś, w czasach niepewności, gdy świat stoi na granicy nowego ładu, wracają słowa Dixon. Niekoniecznie jako konkretna wizja – ale jako symbol ostrzeżenia, przypomnienie, że świat może zmienić się nagle, gwałtownie i na zawsze.
Czy Jeane Dixon miała rację? Czy rzeczywiście rok 2025 zapisze się w historii jako początek wielkiego kryzysu – wojny, która podzieli kontynenty i zmieni bieg dziejów?
A może to tylko kolejna lekcja, by bardziej ufać intuicji – nie tylko prorokom, ale także samym sobie?