Graham Craker, były ochroniarz rodziny królewskiej, zmarł w wieku 77 lat. Dla księcia Williama i księcia Harry’ego to strata kogoś, kto przez lata był ich cichym towarzyszem, opiekunem i przyjacielem. Dziś żegnają nie tylko człowieka, który czuwał nad ich bezpieczeństwem, ale część ich dzieciństwa.

Craker nie był postacią z pierwszych stron gazet. Nosił garnitur, radiostację i spokój. Był jednym z nielicznych dorosłych, którzy nie zadawali zbędnych pytań. Po prostu był. Zawsze tam, gdzie był potrzebny.

To właśnie Graham Craker przebywał z Williamem i Harrym w Balmoral, kiedy dotarła do nich tragiczna wiadomość o śmierci księżnej Diany. Jak sam wspominał po latach, towarzyszył Williamowi podczas porannego spaceru z psem. Powiedział tylko: „Bardzo mi przykro z powodu tych złych wieści”, a chłopiec – milczący, zgaszony – odpowiedział: „Dziękuję”.

Nie był bohaterem tłumów, ale William widział go wśród żałobników w dniu pogrzebu matki. W tłumie twarzy i kwiatów dostrzegł znajome spojrzenie. „Skinąłem głową, a on odwzajemnił gest” – wspominał Craker. I to wystarczyło. Mały gest, a tak ogromny ciężar emocji.

Z perspektywy czasu widać, jak ważną postacią był dla braci. Harry wspomniał o nim w swoich wspomnieniach, nie jako o funkcjonariuszu, ale jako o „Krakersie”. Ktoś taki nie pojawia się w życiu przypadkiem. Jest jak latarnia na wzburzonym morzu dziecięcego smutku.

Dziś, gdy relacje Williama i Harry’ego są napięte i pełne niedopowiedzeń, śmierć Crakera może okazać się momentem refleksji. Wspomnieniem kogoś, kto ich łączył – nie stanowiskiem, nie funkcją, ale sercem.

Graham Craker odszedł po cichu. Tak, jak żył. Z dala od kamer, bez wielkich słów. Ale ci, którzy naprawdę wiedzieli, kim był – zapamiętają go na zawsze.