Mój mąż nerwowo chodził po pokoju, co chwilę zerkając na telefon.

— Przyjadą jutro.

Nie odpowiedziałam.

— To moje dzieci, muszę się nimi zająć.

Wiedziałam to.

Ale moje serce waliło jak oszalałe.

Nie byłam gotowa.

Była żona mojego męża zginęła w wypadku samochodowym.

Nagła, brutalna śmierć.

Dzieci – dziesięcioletnia Lena i trzynastoletni Filip – zostały same.

Nie miały dokąd pójść.

Sąd podjął decyzję: ich ojciec powinien się nimi zaopiekować.

Co oznaczało, że od teraz mieszkają z nami.

Nie wiedziałam, jak to zrobić.

Nie byłam ich matką.

Nigdy nie chciałam być.

Kiedy wychodziłam za Marka, wiedziałam, że ma dzieci z poprzedniego małżeństwa.

Ale miały swoją matkę, swój dom, swoje życie.

Nie ingerowałam w to.

Teraz miałam stać się ich rodziną.

Następnego dnia usłyszałam pukanie do drzwi.

Mój mąż otworzył.

Dwoje dzieci stało na progu, trzymając małe walizki.

Ich twarze były puste, pozbawione emocji.

— Hej, kochani… — powiedział cicho, próbując się uśmiechnąć.

Lena odwróciła wzrok.

Filip ścisnął rękojeść walizki tak mocno, że zbielały mu palce.

— Chodźcie, wejdźcie.

Przeszli obok mnie jakby mnie nie było.

W ich oczach byłam obcą kobietą, która nagle zastąpiła ich matkę.

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

Nie wiedziałam, jak się zachować.

Więc nie zrobiłam nic.

Pierwsze dni były jak życie w obcym domu.

Mój mąż starał się, jak mógł.

Ale ja nie umiałam ich pokochać.

A oni nie chcieli mnie zaakceptować.

Unikali mnie, milczeli, zamykali się w pokoju.

Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnej nocy usłyszałam cichy szloch.

Otworzyłam drzwi do pokoju Leny.

Siedziała skulona na łóżku, obejmując ramionami kolana.

— Tęsknię za mamą — wyszeptała, nie patrząc na mnie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

— Przykro mi…

— Nie chcę być tutaj.

Te słowa ugodziły mnie jak nóż.

Opuściłam pokój.

Nie mogłam jej dać tego, czego chciała.

Bo nigdy nie będę jej matką.

Minęły tygodnie.

Czułam, jak powoli tracę swojego męża.

Był skupiony na dzieciach, na tym, by jakoś odbudować ich świat.

A ja?

Byłam kimś zbędnym.

Niewidzialnym.

Czy tego właśnie się obawiałam?

Że w tej rodzinie nigdy nie będzie dla mnie miejsca?

Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu, znalazłam mojego męża siedzącego na kanapie.

— Musimy porozmawiać.

Usiadłam.

Spojrzał na mnie poważnie.

— Nie możesz udawać, że ich tu nie ma.

— A co mam zrobić?! Mam się nagle stać ich matką? Bo ja nie potrafię, Mark!

Westchnął ciężko.

— Ja też nie potrafię tego zrobić sam.

— Ja tego nie chciałam.

— Ale oni też tego nie chcieli.

Zapadła cisza.

Wiedziałam, że jeśli teraz odejdę, wszystko się skończy.

Ale czy mogłam zostać?

Czy mogłam stworzyć dom dla dzieci, które mnie nie chciały?

Czy mogłam pokochać rodzinę, którą los mi narzucił?

Nie znałam odpowiedzi.

Ale wiedziałam jedno.

Nic już nie będzie takie samo.