Siedziałam naprzeciwko niego, czując, jak powoli odpływa ze mnie ciepło.
— O czym? — zapytałam, choć już wiedziałam, co powie.
Widziałam to w jego oczach od miesięcy. Zmęczenie, obojętność, irytację.
Był daleko ode mnie, nawet gdy siedział obok.
Ale wciąż nie byłam gotowa na te słowa.
— Zasługuję na coś więcej. Na nowe życie.
— A my? — wyszeptałam.
— Nie rozumiesz? Wypaliło się. Nie chcę być tu, nie chcę tej rutyny, tego wszystkiego.
„Tego wszystkiego”.
Czyli naszego domu? Naszych wspólnych śniadań? Naszych dzieci?
Naszych trzydziestu lat razem?
Nie płakałam.
Nie błagałam.
Nie zapytałam, czy jest ktoś inny.
To nie miało już znaczenia.
— Więc co teraz? — zapytałam po dłuższej chwili ciszy.
— Zacznę od nowa.
— Sam?
Wzruszył ramionami.
— Może. Może z kimś innym. Nie wiem. Wiem tylko, że nie chcę już tego życia.
„Tego życia.”
Czyli mnie.
Patrzyłam na człowieka, z którym kiedyś chciałam się zestarzeć.
Z którym planowałam przyszłość.
Którego wspierałam, kiedy tracił pracę.
Którego pielęgnowałam, kiedy chorował.
Dla którego zawsze byłam.
A teraz, gdy on znów czuł się silny, ja przestałam być mu potrzebna.
— I co teraz? Po prostu odejdziesz?
— Tak.
Bez wyrzutów sumienia. Bez łez. Bez wahania.
Zasługiwał na nowe życie.
Ja byłam przeszłością.
Nazajutrz obudziłam się sama.
Nie wiem, dokąd poszedł.
Nie wiem, czy kiedyś wróci.
Ale wiem jedno.
Nie będę na niego czekać.
Bo może i on zasługuje na nowe życie…
Ale ja też.