Próbowałam już trzy razy. Najpierw długo sygnał, potem automatyczna sekretarka.
„Nie mogę teraz rozmawiać, oddzwonię później.”
Ale wiedziałam, że nie oddzwoni.
Bo już od dawna nie oddzwaniał.
Filip był moim jedynym dzieckiem. Wychowałam go sama, odkąd jego ojciec odszedł, kiedy miał pięć lat. Zawsze byliśmy blisko. Był moim oczkiem w głowie, moją dumą, moim największym szczęściem.
Byłam przy nim, kiedy miał złamane serce po pierwszej miłości. Kiedy zdawał maturę, trzymałam za niego kciuki. Kiedy dostał pierwszą pracę, świętowałam z nim, gotując jego ulubione danie.
A potem poznał ją.
Na początku wydawała się miła. Cicha, uśmiechnięta, pełna wdzięku.
— Mamo, poznaj Natalię. Myślę, że to ta jedyna — powiedział z błyskiem w oku, którego nie widziałam u niego nigdy wcześniej.
Byłam szczęśliwa. Myślałam, że znalazł kogoś, kto go kocha i będzie przy nim zawsze.
Ale wtedy zaczęło się odsuwanie mnie na bok.
Najpierw subtelnie.
— Mamo, nie możemy przyjechać na niedzielny obiad, Natalia chce spędzić czas tylko ze mną.
Potem bardziej stanowczo.
— Mamo, musisz zrozumieć, że mam teraz swoją rodzinę.
Aż w końcu… całkowicie.
— Nie dzwoń do mnie tak często. Natalia uważa, że to przesada.
Przytaknęłam, choć w środku coś bolało mnie coraz bardziej.
Nie chciałam się narzucać. Chciałam tylko wiedzieć, że jestem dla niego ważna.
Ale dla niej byłam przeszkodą.
Nie wiem, kiedy nastąpił ten ostateczny moment, w którym stałam się kimś obcym.
Czy wtedy, gdy na święta po raz pierwszy do mnie nie przyjechał?
Czy wtedy, gdy zniknął z mojego życia bez słowa wyjaśnienia?
Czy może wtedy, gdy jego żona powiedziała mi prosto w twarz:
— Filip ma teraz nową rodzinę. Proszę, zaakceptuj to i pozwól nam żyć po swojemu.
A teraz siedziałam przy oknie, wpatrując się w ekran telefonu.
Nie dzwonił.
Nie pisał.
Nie istniałam już w jego świecie.
A ja, jego matka, nie wiedziałam nawet, czym sobie na to zasłużyłam.