Byliśmy razem trzydzieści lat. Całe moje dorosłe życie było związane z nim. Mój mąż, Krzysztof, zawsze powtarzał, że jestem jego jedyną miłością.
„Zestarzejemy się razem” – mówił, ściskając moją dłoń. „Zawsze będę przy tobie.”
Wierzyłam mu. Przecież przez te wszystkie lata nigdy nie dał mi powodu do zwątpienia. Byliśmy drużyną.
Przetrwaliśmy razem trudne chwile – brak pieniędzy, gdy budowaliśmy dom, jego utratę pracy, moją chorobę. Zawsze byliśmy dla siebie. Nie mieliśmy idealnego życia, ale mieliśmy siebie.
Nigdy nie sądziłam, że kiedyś mogę go stracić. Aż do dnia, kiedy usłyszałam prawdę.
Zaczęło się od drobnych rzeczy. Najpierw wieczory, które zaczął spędzać poza domem. Tłumaczył się pracą.
„Znowu zostajesz dłużej?” – pytałam.
„Kochanie, muszę. Dużo się dzieje, projekty, spotkania…” – odpowiadał.
Wierzyłam. Przecież znałam go od lat, nigdy mnie nie okłamał.
Ale potem były kolejne sygnały. Telefon. Zawsze wyciszony, odkładany ekranem do dołu.
Jego spojrzenie. Kiedyś patrzył na mnie z czułością, teraz był nieobecny.
Rozmowy. Zawsze krótkie, wymuszone. Jakby był tu, ale myślami gdzieś daleko.
Zaczęłam czuć niepokój, ale zagłuszałam go. Przecież Krzysztof mnie kocha.
Aż do tamtego dnia.
Usiedliśmy razem przy stole. Zawsze jedliśmy wspólnie kolację. Tym razem atmosfera była inna. Nie patrzył mi w oczy. Trzymał widelec w dłoni, ale nie jadł. Milczenie było ciężkie.
„Coś się stało?” – zapytałam w końcu.
Odłożył sztućce. Westchnął głęboko.
„Musimy porozmawiać.”
Te słowa zawsze oznaczają coś złego.
Spojrzałam na niego uważnie. Serce zaczęło mi bić szybciej.
„O co chodzi?”
Podniósł wzrok, a ja zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej tam nie było. Wyrzuty sumienia.
„Zakochałem się” – powiedział.
Świat mi zawirował.
„Co?” – wyszeptałam, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.
„Nie planowałem tego” – kontynuował. „Po prostu… się stało.”
„Po prostu się stało.”
Trzydzieści lat razem. Dzieci, dom, wspólne życie. I on mi mówi, że coś po prostu się stało?
Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć.
„Więc co?” – odezwałam się w końcu. „Po trzydziestu latach po prostu odchodzisz?”
Nie odpowiedział od razu. Spuścił głowę.
„Tak będzie lepiej.”
Dla kogo?
Tydzień później spakował walizki. Nie płakał. Nie przepraszał więcej. Po prostu odszedł. Nie zapytał, czy sobie poradzę. Nie obejrzał się za siebie.
Dzieci były w szoku. Nie mogły uwierzyć, że ojciec zostawił matkę dla innej kobiety. Ale co mogły zrobić? On podjął decyzję.
A ja zostałam sama.
Patrzyłam na pustą stronę łóżka, w której spał przez tyle lat. Patrzyłam na kubek, z którego pił kawę każdego ranka. Na dom, który budowaliśmy razem, a który nagle stał się miejscem, w którym czuję się obca.
Czasem wciąż łapię się na tym, że chcę mu coś powiedzieć. Coś ważnego, coś codziennego. Ale potem przypominam sobie, że już go nie ma.
I pytam siebie – czy on kiedykolwiek mnie kochał?
A może byłam tylko etapem, który musiał przejść, zanim znalazł coś nowego?
Tylko że ja nie jestem już młoda. Nie zacznę życia od nowa.
On mógł odejść.
Ale ja wciąż tkwię w przeszłości, której on już nie chce pamiętać.