Całe życie poświęciłem swojej córce. Była moim jedynym dzieckiem, moją dumą, moją radością. Wychowywałem ją sam po śmierci żony, rezygnując z własnych marzeń, by dać jej wszystko, czego potrzebowała.
Nigdy niczego jej nie odmówiłem.
Gdy skończyła studia i zaczęła pracować, często mówiła, że chciałaby mieć własne miejsce. „Tato, chcę się usamodzielnić” – mówiła, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
A ja chciałem dla niej jak najlepiej.
Mieszkanie, w którym mieszkaliśmy, należało do mnie. Było moim jedynym zabezpieczeniem na starość. Ale w tamtym momencie nie myślałem o sobie. Myślałem o niej.
„Córciu, przecież to też twój dom” – powiedziałem jej pewnego dnia.
„Tak, ale chciałabym, żeby było oficjalnie moje” – odpowiedziała, uśmiechając się. „Wiesz, żebym czuła się niezależna.”
Nie zastanawiałem się długo. Przepisałem mieszkanie na nią. Przecież to była moja córka, mój największy skarb. Nie mogła mnie skrzywdzić.
Ale potem coś się zmieniło.
Najpierw drobne rzeczy – zaczęła patrzeć na mnie inaczej, jakbym był gościem, a nie ojcem. Przestawiła meble, wyrzuciła moje stare książki.
Potem przyszły słowa, które raniły bardziej niż cokolwiek wcześniej.
„Tato, musisz pamiętać, że to teraz moje mieszkanie.”
Moje.
„Ale przecież ja tu też mieszkam” – powiedziałem cicho.
„Tak, ale może czas pomyśleć o czymś innym? Może jakiejś kawalerce?” – dodała, jakby to było coś oczywistego.
Kawalerce?
To ja, który poświęciłem dla niej wszystko, miałem teraz odejść?
„Córciu, ale gdzie ja pójdę?” – zapytałem, starając się ukryć drżenie w głosie.
Westchnęła, jakbym był ciężarem.
„Tato, potrzebuję przestrzeni. Mam swoje życie, swoich znajomych. Nie możemy ciągle mieszkać razem.”
Patrzyłem na nią i nie mogłem uwierzyć. Kiedy przestałem być ojcem, a stałem się problemem?
Nie krzyczałem. Nie prosiłem. Wiedziałem, że już przegrałem.
Spakowałem swoje rzeczy do kilku walizek. Nie miałem dokąd pójść.
I teraz siedzę w wynajętym pokoju, wpatrując się w ściany, które nie są moje.
A mieszkanie, w którym spędziłem całe życie, należy do mojej córki, która nie chce, bym tam był.
Czy naprawdę popełniłem błąd, wierząc, że oddanie jej wszystkiego oznacza miłość?
A może miłość to coś więcej niż akt własności?