Przecież skoro jestem w domu, to nic nie robię i się lenię. Chętnie poszłabym do pracy, zostawiając syna mężowi. Ciekawe jak długo by wytrzymał?
Z jednej strony, w naszej rodzinie nigdy nie było żadnych nieporozumień. Aż do narodzin naszego syna. Mój mąż wracał do domu, po drodze wstępował do supermarketu, kupował artykuły spożywcze i mógł ugotować coś na obiad. Czasami ja to robiłam. Sprzątaliśmy razem.
Ale jego matce bardzo się to nie podobało - uważa, że praca kobiet powinna być wykonywana przez kobiety. Powtarzała mi, że znęcam się nad jej synem. W końcu jest zmęczony pracą, chce odpocząć po powrocie do domu, ale zamiast tego zaczyna gotować.
"Mamo, co ty robisz? Lena też pracowała. Tak jak ja. Więc robimy wszystko na zmianę albo razem. O co chodzi?" - Wyjaśnił jej mąż. Ale ona nie chciała nic słyszeć.
"Dobra gospodyni zawsze ma wszystko w domu zrobione, musi sobie ze wszystkim radzić, a ty nie masz jeszcze dzieci, a i tak sobie nie radzisz" - zganiła mnie.
Cały czas prowadziła takie rozmowy. Już myślałam, żeby pokazać, gdzie jest jej miejsce, ale potem zdecydowałam, że powinien to zrobić mój mąż, a nie ja. Po co mam się angażować i kłócić? Jak mawia moja matka: zły pokój jest lepszy niż dobra kłótnia. Poza tym mój mąż stanął w mojej obronie, a ja to usłyszałam.
U nas w domu wszystko jest już poukładane, więc ze spokojną duszą poszłam na urlop macierzyński. Koleżanki opowiadały mi różne horrory, że nie mają na nic czasu, mężowie nie chcą pomagać, przez co kobiety są cały czas zmęczone. Tylko ja byłam przekonana, że u nas wszystko jest inaczej.
Gdy nosiłam nasze dziecko, mąż dbał o mnie, opiekował się mną. Ale po porodzie wszystko zmieniło się diametralnie. Mój syn urodził się niespokojny, mało spał, był marudny.
Zrobiliśmy wszystkie badania, tylko lekarze rozkładali ręce - wszystko jest w porządku, trzeba być cierpliwym, aż wszystko minie i się unormuje. Prawie w ogóle nie spałam. Cały czas kołysałam dziecko.
Mąż przez pierwsze tygodnie trochę mnie zastępował, a potem udawał, że szybko zasnął i nie wstawał. W dzień to samo - dziecko wisi mi na rękach i nie mogę nic zrobić w domu.
W tych momentach, kiedy w końcu zasypiał, ja też zasypiałam, bo byłam zmęczona. Cały czas chciało mi się spać. Niewiele więc mogłam zrobić w domu. Kiedy dziecko się uspokajało, próbowałam przygotować jedzenie, pozmywać naczynia.
Ale rzadko się to udawało. Zarówno moja mama, jak i teściowa nie są jeszcze na emeryturze. Nie mogłam się doczekać wieczora, kiedy mąż przyjdzie, żebym mogła się wykąpać i zjeść. Sprzątanie i prasowanie prania nie wchodziło w grę.
Za pierwszym razem mąż niechętnie zabrał ode mnie syna. Uwijałam się jak w ukropie. W końcu widziałam, że mąż też przyszedł zmęczony, chce się położyć, a jak się ma w ramionach wrzeszczącego malucha - to jest to problematyczne. Po wszystkim mój mąż się zbuntował.
Mówił, że po prostu nie ma energii. Że praca była ciężka. Albo, że coś go boli. Spędzał noc w domu swojej matki i tłumaczył mi, że jest przeziębiony i nie chce wnosić infekcji do domu. A ostatnio znów poprosiłam go o opiekę nad dzieckiem i skończyło się na kłótni.
- Słuchaj, co robiłaś przez cały dzień? Jeśli nie gotowałaś, nie sprzątałaś, nie robiłaś prania. A jak tylko wracam z pracy, oddajesz mi syna! Nie przyszedłem ze spaceru!
- Ja też nie siedziałam z koleżankami do wieczora! Spójrz na moje podkrążone oczy! Nawet się nie wysypiam! Jeśli mi nie pomożesz, nic nie zrobię!
- Jakoś inne matki radzą sobie ze wszystkim i nie narzekają. Dlaczego w międzyczasie nie zrobiłaś chociaż obiadu?
- Do tej pory gotowałeś obiad i nie miałeś o to pretensji, a teraz widzisz w tym problem!
- Kiedyś też chodziłaś do pracy, a teraz cały dzień siedzisz w domu!
Obraziłam się na niego. Nie chce sobie uświadomić, że od rana nawet nie usiadłam do stołu, bo syn nie schodził mi z rąk. Próbuję tłumaczyć małżonkowi, ale on nie chce mi uwierzyć. Mówi, że żony jego znajomych sobie radzą, a tylko ja jestem inna.
Naprawdę chciałabym, żeby mój mąż został na urlopie macierzyńskim przynajmniej przez tydzień, a ja bym pracowała. Wtedy moglibyśmy się dogadać. Ale czy on by na to poszedł? Uważa, że opieka nad dziećmi to zadanie kobiety. Chociaż do tej pory nie dzielił pracy na kobiecą i męską.