W ogóle tego nie rozumie. Nigdy w życiu nie mieliśmy dużo pieniędzy, właśnie z powodu rozrzutności mojej mamy. Zawsze w pracy, zawsze z dużą pensją, ale zawsze bez jedzenia w domu.

Do tego dochodzą zaległości czynszowe. Wolę o nich nie mówić. Za każdym razem, gdy odcinali nam światło, byliśmy wzywani do sądu, nawet nie zliczę, ile razy to się zdarzyło.

Kiedy byłam mała, moja babcia pomagała nam uporządkować nasze finanse, a później sama przejęłam tę rolę. Kiedy jeszcze chodziłam do szkoły, zaczęłam brać od niej pieniądze na opłacenie mediów, a potem sama zaczęłam je opłacać w różnych przypadkach.

I nikt poza mną nie mógł tego robić, taka rodzina. Mama kupowała różne bibeloty, chodziła na salony, stroiła się, a jak trzeba było pieniędzy, to już nie miała nic.

Pierwszy tydzień. Objadaliśmy się owocami i deserami, ciastami i jakimiś drogimi przysmakami, a pod koniec miesiąca ledwo wiązaliśmy koniec z końcem.

W dzieciństwie mama nie chciała mnie słuchać, byłam małą dziewczynką, nie znałam się na pieniądzach, dlatego mieliśmy takie duże długi.

Kiedy dorosłam, zaczęła mi powierzać swoje dochody i wydatki. Oszczędzałyśmy na remont mieszkania, choć nie przez pół roku jak mogłyśmy, ale przez pięć lat, ale oczywiście nowa rzecz jest ważniejsza niż wyremontowany dom.

Zupełnie zapomniałam o jej osobliwościach, gdy sama zaczęłam zarabiać i wkrótce się od niej wyprowadziłam. Jakoś tam przetrwała, raczej nie prosiła o pieniądze.

A zaledwie kilka lat temu wyszłam za mąż i teraz jestem na wakacjach z moją małą córeczką. Mama bardzo kocha swoją wnuczkę. Kiedy dostaje emeryturę, kupuje coś wnuczce, chociaż nasza córka ma już wszystko. Ale ona się tym nie przejmuje, kupuje i przynosi.

Próbowałam się z nią kłócić, mówiąc: "Po co dziecku więcej rzeczy, skoro ma wystarczająco dużo. Dzieci rosną w kilka sekund, a potem gdzie to wszystko włożyć". Sto razy próbowałam jej to wytłumaczyć, ale wlatywało jednym uchem, a wylatywało drugim.

Teraz kiedy nawet rzuciła pracę, wciąż próbuje wydać wszystko ze swojej niewielkiej emerytury. Obecnie jest już naprawdę źle. Wydaje wszystko w trzy dni, nie płaci czynszu, nie kupuje nic normalnego. Po prostu wszystko przepuszcza.

Potem idzie żebrać. Ja, która nie mam zbyt wiele pieniędzy, muszę dawać jej ich sporo. Zrobiłam to raz, w następnym tygodniu znowu o nie poprosiła.

Żyjemy za takie pieniądze przez dwa tygodnie, a ona wydała je w pięć dni. Znowu prosi mnie o pożyczenie jej pieniędzy, a ja już jestem w trudnej sytuacji.

Chciałam jej jakoś pomóc, żeby dała mi pieniądze ze swojej emerytury, a ja zapłaciłbym jej za to i tamto. Powiedziałam, że zostawię jej też pieniądze na jedzenie i lekarstwa.

Więc nakrzyczała na mnie, mówiąc, że nie jest małą dziewczynką, sama sobie poradzi z pieniędzmi i długami. "I nie mów mi, jak mam żyć, sama sobie poradzę", wrzeszczała.

Mój mąż, słysząc ten skandal, powiedział, że skoro jest taka niezależna, dojrzała i inteligentna, to niech nam pomaga, a nie prosi o pomoc, bo my jej więcej pieniędzy nie damy.

Mąż niestety nie zarabia milionów, które mógłby wydać na tę kobietę. Ma żonę, dziecko, własną rodzinę, nie potrzebuje obcych.

No i na tym koniec, ja nie mam własnych pieniędzy, także nie chcę jej dawać ostatniego grosza. Ona nie chce tego zrobić w dobry sposób, będzie, jak będzie, co ja jej mogę zrobić, niech żyje, niech próbuje. Nie możemy jej dawać naszych pieniędzy w takich ilościach.

A jak idę do pracy, to co najwyżej płacę jej za media i to wszystko, tylko to mogę robić. A teraz niech ona z tego wyjdzie sama. Ani ja, ani mój mąż nie będziemy tego dłużej tolerować.