Kiedy wyszłam za mąż, wiedziałam, że moje życie będzie obejmować nie tylko męża, ale i jego matkę – kobietę, która wychowała go i miała swoje własne zasady, swoje wyobrażenia o rodzinie. Starałam się jak mogłam, by zaskarbić sobie jej sympatię, by zbudować relację, która pozwoli nam żyć w harmonii. Wiedziałam, że teściowa wiele dla niego znaczy, a ja chciałam pokazać, że jestem dobrą żoną – nie tylko dla niego, ale także dla niej.


Przez pierwsze miesiące starałam się z całych sił. Gotowałam jej ulubione dania, piekłam ciasta, sprzątałam dom, by zawsze wyglądał jak spod igły. Dbałam o każdy szczegół, chcąc udowodnić, że jestem godna jej syna. Codziennie rano budziłam się z nadzieją, że może dziś zauważy moje starania, że może dziś powie mi coś ciepłego, że poczuje, jak bardzo się dla niej staram.


Ale zamiast tego każdego dnia spotykałam się z zimnym spojrzeniem, z cichymi uwagami, które wbijały się we mnie jak szpilki.


– „Znowu zrobiłaś to źle. Nie umiesz gotować tak, jak powinna gotować prawdziwa żona,” mówiła z wyrzutem, patrząc na mnie z chłodem, którego nie potrafiłam zrozumieć.


Nie wiedziałam, co jeszcze mogę zrobić. Próbowałam porozmawiać z mężem, powiedzieć mu, że potrzebuję wsparcia, że jego matka traktuje mnie jak intruza w moim własnym domu. Ale on tylko wzruszał ramionami.


– „Taka już jest. Nie przejmuj się,” mówił, jakby jej słowa nie miały znaczenia.


Ale dla mnie miały znaczenie. Każda uwaga, każdy chłodny gest sprawiały, że czułam się coraz bardziej niechciana, coraz bardziej obca we własnym domu. Mimo to nie poddawałam się – wciąż robiłam wszystko, co mogłam. Sprzątałam, gotowałam, prałam jej ubrania, mając nadzieję, że może któregoś dnia zauważy moje starania.


Aż pewnego dnia, kiedy przygotowywałam kolację, usłyszałam rozmowę. Teściowa rozmawiała przez telefon z przyjaciółką, nie wiedząc, że stoję tuż za drzwiami.


– „Nigdy jej nie polubię. To nigdy nie była i nie będzie dobra żona dla mojego syna. Przyszła tu, myśląc, że kupi sobie moje zaufanie, ale ona po prostu nie jest odpowiednia,” mówiła, a jej słowa były jak cios w serce.


Stojąc tam, poczułam, jak moje starania rozsypują się na kawałki. Zrozumiałam, że mogłam robić wszystko, mogłam poświęcać każdą chwilę, ale nic, absolutnie nic, nie zmieniłoby jej opinii o mnie. Zrozumiałam, że jestem tylko cieniem w jej życiu, kimś, kogo nigdy nie zaakceptuje, kimś, kto zawsze będzie intruzem.


Tamtego wieczoru skończyłam kolację, podając dania na stół, wiedząc, że każde moje staranie było dla niej niczym. W ciszy, z bolącym sercem, podjęłam decyzję, że od teraz będę żyć dla siebie – nie dla jej aprobaty, której nigdy nie zdobędę.