Kiedy mama przyszła do mnie z wiadomością, że spodziewa się dziecka, byłam w szoku. Nigdy nie myślałam, że coś takiego może się wydarzyć, zwłaszcza w jej wieku. Miała przecież 50 lat. To nie była rozmowa, którą kiedykolwiek spodziewałam się przeprowadzić.


"Jestem w ciąży" – powiedziała cicho, jakby sama nie mogła uwierzyć w te słowa. Jej głos drżał, a w oczach miała mieszankę radości i niepokoju. Ja natomiast poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Przecież to niemożliwe, myślałam, to nieodpowiedzialne!


„Mamo, jak to możliwe? Przecież masz 50 lat! Jak sobie poradzisz?” – powiedziałam, starając się zrozumieć, jak doszło do tej sytuacji.


Ona tylko spuściła głowę, niepewna, jak odpowiedzieć. Wiedziałam, że to dla niej również ogromny szok, ale nie mogłam ukryć swojego sprzeciwu. „Nie możesz tego zrobić, mamo. To niebezpieczne dla ciebie i dla dziecka. Poza tym, jak będziesz w stanie się nim zająć? Przecież za kilka lat będziesz potrzebowała odpoczynku, a nie nocnego wstawania i karmienia.”


Mama próbowała mnie uspokoić. Mówiła, że czuje się na siłach, że to dla niej nowe wyzwanie i nowa szansa na szczęście. Jednak im dłużej mówiła, tym bardziej czułam narastający we mnie sprzeciw. Myślałam o tym, jak wpłynie to na nasze życie, na moją rodzinę, na jej zdrowie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego zdecydowała się na coś takiego.


„To nie jest rozsądne, mamo. Powinnaś myśleć o swoim zdrowiu, a nie o... O czym właściwie? O macierzyństwie w twoim wieku? Przecież to szaleństwo!” – moje słowa wypłynęły z ust szybciej, niż zamierzałam.


Mama patrzyła na mnie z bólem w oczach. Wiem, że jej reakcja była szczera, że naprawdę wierzyła, iż ta ciąża może przynieść jej szczęście. Ale ja widziałam to inaczej. Dla mnie to była tragedia, ryzyko, coś, co mogło zniszczyć nasze życie. Przez wiele dni nie mogłam tego zaakceptować. Myślałam o przyszłości, o tym, jak to dziecko będzie dorastać z matką, która powinna być już na emeryturze, a nie zaczynać wszystko od nowa.


Rodzinna atmosfera stawała się coraz cięższa. Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo jestem przeciwna tej ciąży, jak bardzo obawiam się o przyszłość. Czy byłam samolubna? Może. Ale czułam, że to nieodpowiedzialne, że nie tak to powinno wyglądać.


Z czasem, zaczęłam unikać mamy. Nie wiedziałam, jak z nią rozmawiać, co jej powiedzieć. Czułam, że nasze więzi zaczynają się kruszyć, że ta sytuacja oddala nas od siebie.


Ostatecznie, życie samo zdecydowało za nas. Kilka tygodni później mama poroniła. To był dla niej straszny cios, a ja czułam się okropnie, bo nie mogłam jej pomóc, nie mogłam jej wesprzeć. Moje sprzeciwy i obawy zniknęły, zostawiając mnie z poczuciem winy i żalu, że nie byłam przy niej, kiedy najbardziej tego potrzebowała.


Zrozumiałam, że niezależnie od tego, jak bardzo się sprzeciwiałam, to była jej decyzja i jej życie. Ale to wydarzenie na zawsze zmieniło naszą relację.