Od zawsze marzyłam o rodzinie, o dzieciach, które będą biegać po domu, śmiejąc się i wypełniając przestrzeń radością. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, myślałam, że moje życie w końcu nabierze sensu. Wydawało mi się, że macierzyństwo to coś naturalnego, coś, co każda kobieta powinna przejść z dumą i miłością.


Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna.


Kiedy urodziłam swoje pierwsze dziecko, byłam w szoku. Zamiast euforii, czułam przerażenie. Mały człowiek, który tak bardzo na mnie polegał, zamiast wzbudzać we mnie miłość, budził strach i frustrację. Nocne pobudki, niekończący się płacz, zmęczenie – to wszystko przytłaczało mnie tak bardzo, że zaczęłam czuć, że macierzyństwo nie jest dla mnie.

Próbowałam to zrozumieć, zmusić się do miłości, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej czułam, że coś jest nie tak.


Kiedy urodziło się drugie dziecko, sytuacja stała się jeszcze gorsza. Zamiast podwójnej radości, przyszło podwójne obciążenie. Krzyki, kłótnie, nieprzespane noce – to wszystko sprawiało, że czułam się coraz bardziej uwięziona w swojej roli matki. Zamiast miłości, rosła we mnie frustracja, złość i poczucie winy.


Każdego dnia próbowałam odnaleźć w sobie uczucia, które powinny być naturalne. Widząc inne matki, które z uśmiechem na twarzy przytulają swoje dzieci, czułam się jak potwór. Zastanawiałam się, dlaczego nie potrafię tego zrobić, dlaczego zamiast miłości czuję jedynie przymus.


Moje dzieci, choć niewinne i nieświadome, stawały się dla mnie coraz większym ciężarem. Ich małe rączki, wyciągające się do mnie, ich płacz domagający się uwagi, zamiast wzbudzać we mnie czułość, budziły jedynie niechęć. Czułam, jakby między nami była przepaść, której nie potrafię przekroczyć.


W domu panowała atmosfera napięcia. Moje dzieci nieustannie krzyczały, domagały się uwagi, a ja coraz częściej uciekałam w milczenie. Zaczęłam unikać kontaktu z nimi, zrzucając opiekę na mojego męża, który nie rozumiał, co się ze mną dzieje. Każdego dnia czułam, jak zbliżam się do granicy, której przekroczenie mogłoby oznaczać coś strasznego.


Czasami siadałam w kącie pokoju, trzymając się za głowę, próbując zagłuszyć ich krzyki. Marzyłam o tym, by po prostu zniknęły, by zniknęła ta presja, by być matką, której nigdy nie potrafiłam być. Moje serce było zamknięte na ich potrzeby, a ja czułam, że tracę kontrolę nad własnym życiem.


W pewnym momencie zrozumiałam, że nie mogę dłużej tego ukrywać. Wiedziałam, że muszę szukać pomocy, zanim zrobię coś, czego nie będę mogła cofnąć. Z wielkim trudem zwróciłam się do terapeuty, wyznając, że nie kocham swoich dzieci, że czuję do nich niechęć, że krzyczące głosy w mojej głowie nie dają mi spokoju.