Oddaliśmy synowi połowę domu. To była najgorsza decyzja w życiu. Przez lata ciężko pracowaliśmy, aby zbudować dom naszych marzeń – miejsce, gdzie moglibyśmy spokojnie przeżyć resztę życia i cieszyć się towarzystwem naszej rodziny. Kiedy nasz syn, Paweł, poprosił nas o pomoc, nie zastanawialiśmy się długo. Chcieliśmy, aby miał swój własny kąt i mógł założyć rodzinę.


Po rozmowach z notariuszem i prawnikami, postanowiliśmy przepisać mu połowę domu. Byliśmy pewni, że to dobry krok – przecież Paweł zawsze był odpowiedzialny, a my cieszyliśmy się, że będziemy mieć go blisko. Nie mogliśmy przewidzieć, jak bardzo ta decyzja zmieni nasze życie.


Początkowo wszystko było w porządku. Paweł wprowadził się z żoną, Anią, i wszystko wydawało się idealne. Mieliśmy wspólne obiady, spędzaliśmy razem wieczory, a życie płynęło spokojnie. Jednak z czasem sytuacja zaczęła się komplikować.


Zauważyliśmy, że Paweł i Ania zaczynają wprowadzać zmiany w domu bez konsultacji z nami. Przebudowali ogród, zrobili remont w ich części domu, a nawet zaczęli używać naszych rzeczy bez pytania. Próbowałam porozmawiać z nimi, ale zawsze kończyło się to kłótnią. "To jest teraz nasz dom też" – mówił Paweł, a Ania dodawała: "Musisz się przyzwyczaić do zmian."


Jednak prawdziwe problemy zaczęły się, gdy Paweł stracił pracę. Wpadł w depresję, a jego związek z Anią zaczął się rozpadać. Kłócili się niemal codziennie, a ich awantury wypełniały dom hałasem i napięciem. My, starzy rodzice, nie wiedzieliśmy, jak pomóc. Próbowaliśmy być wsparciem, ale nasze wysiłki były odrzucane. Paweł zamykał się w sobie, a Ania stawała się coraz bardziej złośliwa.


Pewnego dnia, kiedy wróciłam z zakupów, zastałam Anię stojącą w drzwiach naszej części domu. "Musisz wyjść" – powiedziała zimno. "Potrzebujemy przestrzeni dla siebie, a ty tylko przeszkadzasz."

Byłam w szoku. "Jak to wyjść? To jest mój dom!"


"Nie, teraz to jest nasz dom" – odpowiedziała Ania. "Paweł ma połowę, a ja mam prawo do spokoju. Musisz się wynieść."


Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Kiedy Paweł wrócił, próbowałam z nim porozmawiać, ale on tylko wzruszył ramionami. "Mamo, potrzebujemy przestrzeni. To nie jest łatwe dla nas wszystkich."


Nie mieliśmy dokąd pójść. Mój mąż, Stanisław, był zrozpaczony. Przez całe życie pracowaliśmy na ten dom, a teraz byliśmy wyrzucani na ulicę przez własne dziecko. Byliśmy bezradni.


Znajomi zaoferowali nam tymczasowe schronienie, ale wiedziałam, że to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Postanowiliśmy walczyć o nasze prawa. Wynajęliśmy prawnika, który pomógł nam wnieść sprawę do sądu. Wiedzieliśmy, że to będzie długotrwała i bolesna walka, ale nie mieliśmy innego wyjścia.