Marek mówi, że jest smakoszem, więc "moje ziemniaki" stają mu w poprzek. Widać trzeba jeść bardziej wyrafinowanie i różnorodnie. Podpowiada mi, że muszę zrewidować listę zakupów i poszukać nowych przepisów. Normalne?

Jeśli chodzi o święta, to jest tornado. Mój mąż uważa, że każde święto powinno być hucznie obchodzone. Powinnam traktować go z królewską hojnością i wydawać miliony na świąteczny stół, aby go uszczęśliwić.

Problem w tym, że teściowa tak bardzo go rozpieściła. Kiedy go poznałam, nie wiedział nawet, jak włączyć kuchenkę ani ile kosztuje chleb. Dowiedział się dopiero po ślubie.

Powinniśmy sprawdzić nasze uczucia w domu i lepiej się poznać. Może nie wyszłabym za tego włóczęgę. Przez 5 lat małżeństwa nauczyłam męża dbania o siebie i wprowadzać, chociaż podstawowy porządek.

Teściowa oczywiście broniła syna i próbowała robić wszystko zamiast niego, ale szybko postawiłam ją na swoim miejscu.

Żyliśmy cicho i spokojnie, ale ostatnio mój mąż zdecydował, że powinien jeść tylko wykwintne jedzenie. Widzisz, on chce makaron z owocami morza i tortillę.

Prawie upuściłam garnek z rąk, kiedy to usłyszałam. Ja, oczywiście, nie milczałam, bo mój mąż wciąż siedzi mi na karku i nie dokłada się do rodzinnego budżetu.

Z jednej pensji nie dam rady karmić go "po królewsku". Co więcej, nie sądzę, aby konieczne było wydawanie wszystkich pieniędzy na jedzenie.

- Masz dobrą pensję, dlaczego karmisz mnie tylko makaronem? - oburzył się mój mąż.

- Bo jesteś leniwy! Chcesz owoców morza i przysmaków? Idź do pracy! Nie licz więcej na mnie, bo nie zamierzam spłukiwać wszystkich pieniędzy w toalecie!

Po tej rozmowie mąż się na mnie obraził. Pomyślałam o tym, że nie potrzebuję takiego balastu. Bez niego będzie mi się żyło lepiej, bo nikt nie będzie opróżniał lodówki.

Poza tym on nie zasługuje na to, żebym mu dogadzała kulinarnie. Skoro nie chce zarabiać, to po co narzekać? W sklepie za ładne oczy nic się nie kupi, a ja nie pozwolę mu więcej jeść na mój koszt.