Ciotki, które latami nie przyjeżdżały nawet na imieniny, zaczęły zjawiać się co tydzień z sernikiem czy kwiatkami. Wujkowie dzwonili, pytali o zdrowie, obiecywali pomoc.
– Trzeba być blisko mamy – powtarzali z udawaną troską, ale w ich oczach czaił się błysk chciwości.
Babcia mieszkała w dużym domu, a każdy dobrze wiedział, że coś po niej zostanie. Ja też widziałam tę grę, choć próbowałam nie zwracać na nią uwagi.
Kiedy babcia zmarła, wszyscy zebraliśmy się w kancelarii notarialnej. Atmosfera była gęsta od napięcia. Każdy siedział jak na szpilkach, wyobrażając sobie, co dostanie.
Notariusz otworzył dokument i zaczął czytać.
– „Moim dzieciom i wnukom, którzy przez ostatnie lata nagle tak troskliwie się o mnie martwili…” – zaczęło się niewinnie, ale nagle wszyscy zamarli, gdy padły kolejne słowa. – „…pozostawiam serdeczne podziękowania i jedną złotówkę na pamiątkę, żeby pamiętali, że zachłanność nie popłaca.”
W pokoju zapadła cisza.
– Co?! – krzyknęła ciotka Jola. – To jakiś żart!
– Dalej… – mruknął jeden z wujków, czerwony na twarzy.
– „Całą resztę majątku przekazuję domowi dziecka, w którym dzieci nie mają nic, a mimo to potrafią kochać bezinteresownie.”
Widziałam, jak cała „rodzinka” pobladła. Pazerne uśmiechy zniknęły, słychać było tylko zgrzyt zębów. Babcia z grobu dała im lekcję, jakiej nikt się nie spodziewał.
Dla nich był to cios, dla mnie – powód do dumy. Wiedziałam, że babcia zawsze miała cięty język i sprawiedliwe serce. Nie dała się oszukać.
Rodzina się rozeszła, każdy mruczał pod nosem przekleństwa. A ja pomyślałam tylko jedno: babcia Helena odeszła w wielkim stylu.
Nie zostawiła fortuny pazernym krewnym. Zostawiła im coś o wiele cenniejszego – wstyd, który będzie im towarzyszył do końca życia.