Siedziałem w pustym salonie, patrząc na dokumenty, które leżały przede mną na stole. Testament. Coś, co człowiek powinien sporządzić na spokojnie, z rozwagą. A ja czułem, że moje ręce drżą, że serce bije szybciej, bo zrozumiałem, że to jedyna rzecz, która wciąż interesuje moje dzieci.

Nie miłość. Nie wspomnienia.

Tylko spadek.

Byłem dobrym ojcem. Naprawdę starałem się, choć los od początku nie był dla mnie łaskawy. Ich matka mnie zdradziła – nie raz, nie dwa. Dowiedziałem się o tym za późno, gdy już całe nasze życie było utkane z kłamstw. Ale dzieci? One były moje. Wierzyłem w to, kochałem je i nigdy nie pozwoliłem, by ich matka wciągnęła je w swoje gierki.

Zostałem z nimi sam. Wychowywałem, dbałem, robiłem wszystko, by miały jak najlepsze życie. Nigdy im niczego nie brakowało. Byłem na wszystkich przedstawieniach szkolnych, na meczach, płaciłem za najlepsze studia. A potem… Potem dorosły.

I nagle ja przestałem być dla nich ważny.

Zaczęło się od małych rzeczy. Coraz rzadsze telefony, coraz mniej odwiedzin. „Nie mam czasu, tata”, „Praca mnie pochłania”, „Odezwę się później”. A potem zaczęły się inne pytania.

— Co zamierzasz zrobić z domem, tato?

— Kto dostanie mieszkanie po babci?

— Czy masz zamiar spisać testament?

Na początku udawałem, że to normalne, że to tylko zabezpieczenie na przyszłość. Ale potem zobaczyłem, jak naprawdę na mnie patrzą. Jak na starego człowieka, który powinien już wiedzieć, że jego czas się kończy.

Nie pytali, jak się czuję. Nie interesowało ich, czy czegoś mi potrzeba.

Tylko co im zostawię.

A przecież byłem dla nich dobrym ojcem. Kochałem ich mimo wszystkiego, co zrobiła ich matka. Nie pozwoliłem, by jej błędy rzuciły cień na ich dzieciństwo.

Ale teraz widzę, że to nie miało znaczenia.

Dla nich jestem tylko ostatnią przeszkodą przed majątkiem, który powinni dostać.

Tego wieczoru wziąłem testament i podarłem go na kawałki.

Nie dlatego, że nie chcę im nic zostawić.

Ale dlatego, że chcę zobaczyć, czy jeszcze kiedyś zadzwonią, jeśli nie będą mieli w tym interesu.