Ten dom był wszystkim, co mieliśmy. Budowaliśmy go razem, cegła po cegle, krok po kroku. Malowałam ściany własnymi rękami, wybierałam meble, dbałam o każdy szczegół. To tutaj wychowywaliśmy dzieci, to tutaj przez lata tworzyliśmy wspólne życie. Myślałam, że to nasza bezpieczna przystań.

Ale byłam naiwna.

Po rozwodzie dom miał zostać dla mnie. Tak przynajmniej myślałam. Chociaż był zapisany na mojego byłego męża, Paweł zapewniał mnie, że „to tylko formalność” i że po rozwodzie mogę tu mieszkać tak długo, jak chcę. Uwierzyłam mu. Po tylu latach wspólnego życia nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłby mnie oszukać.

Prawda wyszła na jaw w najbardziej brutalny sposób.

Tego dnia padał deszcz. Siedziałam w kuchni, popijając herbatę, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo. Gdy otworzyłam, stanęłam twarzą w twarz z moją byłą teściową.

Pani Teresa nigdy mnie nie lubiła. Od początku uważała, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna, ale po rozwodzie nasze drogi się rozeszły. Więc co ona tu robiła?

Spojrzała na mnie z triumfalnym uśmiechem, a potem wyciągnęła kopertę.

„Myślę, że powinnaś to przeczytać” – powiedziała chłodno.

Otworzyłam dokumenty z drżącymi dłońmi. Akt własności.

Serce zaczęło mi walić, gdy zobaczyłam nazwisko właściciela. Nie moje. Nie było tam ani śladu mnie. Dom, w którym mieszkałam od tylu lat, należał teraz do mojej byłej teściowej.

Spojrzałam na nią zszokowana.

„Co to ma znaczyć?”

Zaśmiała się sucho.

„Twój były mąż zrobił to, co powinien zrobić dawno temu” – powiedziała z satysfakcją w głosie. „Przepisał dom na rodzinę, do której należy.”

Rodzinę, do której należy.

„Ale to jest mój dom!” – krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

Pani Teresa spojrzała na mnie z politowaniem. „Mylisz się, moja droga. To zawsze był dom mojego syna. Ty tylko tu mieszkałaś.”

Jak on mógł to zrobić? Jak mógł przepisać nasz dom na nią, nie mówiąc mi o niczym?

„Masz tydzień na wyprowadzkę” – dodała oschle. „Nie będę robić ci problemów, jeśli nie będziesz robić ich mi.”

Poczułam, jak brakuje mi tchu. Tydzień? Miałam siedem dni, żeby opuścić dom, w którym mieszkałam przez dwadzieścia lat? Dom, w którym wychowałam nasze dzieci, w którym płakałam, śmiałam się, kochałam?

Miałam ochotę krzyczeć, walczyć, błagać – ale wiedziałam, że to nic nie da. Już przegrałam.

Tego wieczoru, gdy siedziałam w salonie, patrząc na ściany pełne wspomnień, zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy: nigdy nie powinnam ufać mężczyźnie, który nigdy nie potrafił postawić mnie na pierwszym miejscu.

Kilka dni później wyprowadziłam się. Ona dostała dom. Ja dostałam pustkę.

Ale jedno wiem na pewno – może zabrała mi dach nad głową, ale nigdy nie odbierze mi godności.