Teraz nie wiem, jak mam się z nią komunikować po tym, co się stało.

Wyobraźmy sobie sytuację. Jestem pracującą emerytką, mieszkam sama, moi krewni w mieście to tylko mój syn, moje wnuczki i, jeśli ona jest również klasyfikowana jako krewna, moja synowa.

Oczywiście głównym kręgiem komunikacji są moi krewni. Są też przyjaciele i znajomi, ale to tylko zdawkowe przywitania i pożegnania, a czasem wypijemy razem filiżankę kawy.

Po prostu uwielbiam moje wnuczki i, jak wszystkie babcie, lubię je rozpieszczać. I smakołykami, i zabawkami, i ubraniami.

Nadal są, oczywiście, bezpretensjonalne, noszą to, co dostaną, ale staram się podążać za modą dziecięcą, kupując dzieciom dokładnie to, co jest teraz, jak mówią, w modzie.

Moja emerytura wraz z pensją pozwala mi je zadowolić, a patrząc na szczęśliwe twarze moich wnuczek, sama jestem szczęśliwa.

Nie zapominam też o synowej, nie skąpię na wakacje, a żeby nie naruszyć równowagi, kupuję też synowi nowe ciuchy.

Przed kolejnymi urodzinami synowej zapytałam syna, co jego żona chciałaby dostać w prezencie. On, krótko się zastanawiając, odpowiedział, że żona ma nadzieję na wielofunkcyjny piekarnik.

Synowa umie gotować i uwielbia to, więc nie byłam zaskoczona, choć zdawałam sobie sprawę, że prezent oczywiście nie jest tani.

Sprawdziłam swoje oszczędności i postanowiwszy zaoszczędzić na niektórych zakupach, kupiłam ten piekarnik.

Kiedy go kupiłam, absolutnie dręczyłam sprzedawcę moimi pytaniami i zrzędzeniem, ale po kilku godzinach kłótni i wahań westchnął z ulgą i zarejestrował towar.

W domu, aby upewnić się, że na piekarniku nie ma nigdzie metek z ceną, rozpakowałam go, sprawdziłam, podziwiałam i w tym momencie przyszła do mnie sąsiadka. Kiedy zobaczyła cudowny piekarnik w kuchni, aż sapnęła:

- No, udało ci się! Brawo! Teraz pieczenie będzie przyjemnością, sama od dawna marzyłam o zakupie takiego piekarnika. Przepraszam za niedyskretne pytanie, ile?...

Podałam kwotę sąsiadce, a ona znowu sapnęła:

- O nie, nie stać mnie na to.

Musiałam przyznać, że sama też nie kupiłabym sobie czegoś za takie pieniądze, ale dla synowej, na prośbę syna, byłam hojna.

Sąsiadka pochwaliła mnie "Co za teściowa!", wypiłyśmy herbatę, popatrzyłyśmy na piekarnik i pożegnałyśmy się.

Urodziny się udały, synowa była bardzo zadowolona z prezentu, dziękowała mi kilka razy, a nawet doradziła najlepsze miejsce do zamontowania piekarnika w kuchni.

Rozstaliśmy się jak zawsze serdecznie i nic nie zapowiadało problemów w najbliższej przyszłości...

Kilka tygodni później moja sąsiadka znów mnie odwiedziła. Wyglądała na trochę zdezorientowaną:

- Wiesz, pomyślałam, że ci powiem. Twoja synowa sprzedaje piekarnik...

Nie zdawałam sobie sprawy:

- Jak to? Gdzie go sprzedaje? Marzyła o tym!

- Umieściła go na stronie internetowej, cena jest rozsądna, gdybym nie wiedziała, że to twój prezent, sama bym go kupiła...

Usiadłyśmy do laptopa, a sąsiadka szybko znalazła stronę z piekarnikiem. Nie było co do tego wątpliwości, moja synowa rzeczywiście zdecydowała się sprzedać swój prawie nowy piekarnik!

Zauważywszy "inne oferty sprzedającego", zastanawiałam się, co jeszcze sprzedaje moja synowa, nigdy nie mówiła mi o tej stronie swojego biznesu.

Żałuję, że nie ograniczyłam się tylko do piekarnika...

Na kolejnych stronach z przerażeniem zobaczyłam wiele przedmiotów, które podarowałam moim wnuczkom, synowi i synowej! Były nawet zabawki!

Sąsiadka, widząc mój stan, jeszcze raz przeprosiła i wyszła, a ja, nie odkładając tego na później, zadzwoniłam do synowej i zapytałam:

- Edwina, jak tam piekarnik, upiecz coś pysznego, wpadnę na herbatę.

Synowa zawahała się:

- No wiesz.

- Wiem, kochanie, wiem, i dlaczego byłam taka tania, powinnam była wystawić wyższą cenę, i ubrania z metkami też. Więcej nic nie dostaniesz. Co ty wyprawiasz? Daję ci prezenty, a one są odsprzedawane! Mam nadzieję, że nie sprzedajesz słodyczy, które kupiłam dla moich wnuczek!

Kiedy Edwina zorientowała się, że jestem "na krawędzi" i że nie mogę tak po prostu przeskoczyć z tematu na temat, przeszła do ofensywy:

- O co chodzi? Pozbywam się rzeczy tak, jak uważam za stosowne!

Pokłóciłyśmy się, a potem odbyłam bardzo nieprzyjemną rozmowę z synem, który, jak się okazuje, nie wiedział o sklepie "przemysłowym" u jego boku, cykl rzeczy nie podążał za cyklem rzeczy, a piekarnik nadal obnosił się w kuchni.

Najbardziej obraźliwe było to, że syn zajął neutralne stanowisko, ani mnie nie popierając, ani nie potępiając swojej żony, mówiąc, że nie chce się wtrącać w te babskie sprzeczki.