Rozumiem, że to "cecha" większości mam, ale moja teściowa jest wyjątkowa, niezależna. Sama wymyśla sobie problemy, a kiedy coś nie idzie po jej myśli, obraża się i obwinia wszystkich. A ja zawsze pierwsza wchodzę jej w drogę. Śpię i myślę, jak się na niej odegrać.
Już od pierwszego spotkania po spojrzeniu teściowej zrozumiałam, że nasze relacje nie są takie ciepłe, neutralne nie będą. Patrzyła na mnie tak, jakbym to ja była winna wszystkim kłopotom, które miała w życiu.
Chyba myślała, że się przestraszę i ucieknę. Ale nie dam się tak nabrać. Przecież nie będę dzielić z nią garnka. Planowałam komunikować się z nią tylko w święta i to tylko przez SMS-y. Ona nie ma prawa być w naszym związku.
Dobrze, że mój mąż widzi temperament swojej mamy. I wie, jak sobie z nim radzić. Dzięki temu miałam pewność, że teściowa nie nastawi go przeciwko mnie. Ale próbowała regularnie.
Działałam na nią jak płachta na byka. A wszystko dlatego, że jestem "niedoświadczonym, spłukanym dziadem". I oczywiście wszystko, co chcę robić, to sprowadzić na złą drogę jej biednego syna.
Byłam naprawdę spłukana, ale nie na długo. Kiedy wyszłam za mąż, moi rodzice byli w stanie dać mi mieszkanie. Sprzedali mieszkanie mojej babci, zaoszczędzili trochę i dali mi pieniądze.
Wykorzystałam je na zakup dwupokojowego mieszkania i nie miałam kredytu hipotecznego. Potrzebne były tylko remonty, na które nie było pieniędzy. Ale mogłam tak żyć.
Kiedy teściowa się o tym dowiedziała, nie zmieniła zdania, tylko zmieniła płytę. Teraz śpiewa, że wzięłam mieszkanie przed ślubem, żeby jej biedny syn nic nie dostał. I musi ciężko pracować, żeby wyremontować cudze mieszkanie.
Tylko mój mąż upierał się, żebym kupiła mieszkanie przed ślubem. Nie włożył w nie ani grosza. Co on ma z tym wspólnego? Później będę miała gdzie mieszkać.
Zaczęłam więc ignorować biadolenie teściowej. Nie doczekawszy się odpowiedniej reakcji, teściowa wymyśliła nowy sposób na pozbycie się mnie.
Przyszła w odwiedziny i zaczęła opowiadać mojemu synowi, jaką jestem złą żoną i gospodynią i jak go zaniedbałam. Wystarczyło mi to na pół roku, po czym przy następnej wizycie delikatnie poprosiłam o opuszczenie naszego mieszkania. Była szczęśliwa, że dałam jej nowy powód do pokazania, jaką jestem złą żoną.
Zaczęła skarżyć się synowi, że ją obrażam, ale on nie tylko stanął w mojej obronie, ale poszedł za moim przykładem i poprosił matkę o opuszczenie naszego mieszkania, ponieważ była wielokrotnie proszona o zachowanie większej powściągliwości.
Kobieta wyskoczyła z naszego domu jak oparzona. To zrozumiałe, że tak bardzo tolerowałam jej wybryki, a tu wzięłam i się odezwałam. To był koniec naszej rozmowy.
Nawet nie złożyłam jej życzeń na święta. Mój mąż sam poszedł się z nią zobaczyć. To, co mu tam powiedziała, nie interesowało mnie, ale jestem pewna, że wiele ciekawych rzeczy.
Miesiąc temu matka mojego męża uroczyście ogłosiła, że planuje hucznie świętować swoje urodziny. Mąż powiedział, że zaprosiła nawet krewnych z innych miast.
Zarezerwowano restaurację. Jeśli planowano taką ucztę, musiałam tam być. Tak naprawdę nie chciałam tam być. Nie traktowałam tego święta jako powodu do pogodzenia się z teściową.
Poprosiłam męża, aby wyjaśnił, czy jest dla mnie miejsce na uczcie. Zadzwonił i usłyszał głośne i stanowcze "nie". Takie, które wyraźnie słyszałam. Forma, w jakiej to wszystko zostało wyrażone, wcale mnie nie zabolała.
Ale mój małżonek był kompletnie wkurzony. Absolutnie odmówił pójścia na to wydarzenie. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby poszedł sam. Ale jeśli nie chce, niech tak będzie. Nie ma sensu go zmuszać.
Punktem kulminacyjnym tej historii był telefon następnego dnia od mojej teściowej, która oskarżyła mnie o nastawianie syna przeciwko niej. Oczywiście nie miałam nic innego do roboty...