Wiedziałam to jeszcze przed ślubem i szczerze mówiąc, bardzo się tym martwiłam. Oczywiście zachowałam swoje emocje dla siebie, po co je ujawniać?

Ale oceńcie sami. Mam dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa. On ma własną córkę. Jakie są szanse, że teściowa nie wpuści mnie w ogóle do swojego domu?

Sto procent. Jak się okazało, mama mojego męża jest po prostu złotą osobą. Niezwykle mądra kobieta, tak jak ja - wdowa. Na pierwszym spotkaniu była bardzo zmartwiona, było to wyraźnie widoczne.

I to było mylące, bo wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą, jak pod mikroskopem. Ale wszystko skończyło się dobrze: odbyliśmy świetną rozmowę i to dało początek naszym dobrym, silnym relacjom z moim mężem.

Po ślubie Irena zebrała nas i przekazała nam wspaniałą wiadomość: ponieważ jesteśmy młodą rodziną, mimo że mamy już własne dzieci, całym sercem chce nam pomóc. Miasto stało się dla niej zbyt głośne i zakurzone, dlatego zdecydowała się przeprowadzić do matki, na wieś.

Tego wieczoru teściowa zawołała mnie na bok, aby porozmawiać twarzą w twarz. Pochwaliła moją suknię i powiedziała, że ​​cieszy się, że jej syn i ja jesteśmy teraz razem. I że bardzo chciałaby, żebym nazywała ją mamą.

Przecież jesteśmy teraz krewnymi, po co te wszystkie niepotrzebne definicje, takie jak „teściowa”, „synowa”. Lepiej będzie, jeśli będę nazywała ją mamą, a ona mnie córką.

Ale faktem jest, że całkiem niedawno, kilka lat temu, moja mama opuściła nas i odeszła do innego świata. Dla mnie był to osobisty dramat, ponieważ nasza więź była bardzo silna. A taki cios był zbyt ciężką próbą.

Wypłakałam wszystkie łzy, zrobiłam najlepszy pomnik. Często do niej chodzę. A jednak w głębi duszy wciąż cierpię i nie mogę się przyzwyczaić do swojej straty.

Dlatego propozycja Ireny wydawała mi się niemożliwa. Cóż, nie mogę tak drugiej osoby nazwać. Tym razem tylko się uśmiechnęłam i zmieniłam temat rozmowy. Ale w głębi serca było mi źle. Dalszy przebieg wieczoru był w sumie normalny i ja nie miałam na co narzekać.

Wprowadziliśmy się do mieszkania mojej teściowej. Trzy duże, jasne pokoje. Doskonała renowacja. Centrum miasta. O tym można było tylko pomarzyć. Cała nasza rodzina rozsiadła się wygodnie.

Dziękuję Irenie. Rozmawiałam z mężem i wyjaśniłam mu moją sytuację. Od razu mnie zrozumiał i powiedział, że porozmawia z mamą i wszystko jej opowie. I ze spokojną duszą zamknęłam w sobie ten temat na wiele lat.

Teściową widywaliśmy dość często na rodzinnych uroczystościach, w kawiarniach czy na spacerach. Oczywiście nie zdarzało się to codziennie, bo do miasta miała długą drogę. Ale czasami z mężem przyjeżdżaliśmy na wieś.

Problem pojawił się całkiem niedawno, w rocznicę naszego ślubu. Irena usłyszała, jak na korytarzu kazałam mężowi zejść i pomóc matce z jej rzeczami.

I do tego czasu była już w pobliżu. I tak wzięła sobie do serca moje słowa, że ​​nie tylko „mamie”, ale „swojej mamie”, że wybuchła płaczem, wezwała taksówkę i wróciła do siebie.

Kiedy mąż zapytał mnie, co się stało, odpowiedziałam, że to przez sposób, w jaki ją nazwałam. Doskonale widział, że dobrze się dogadywałyśmy.

Czy to naprawdę możliwe, że jakieś niewłaściwe sformułowanie może tak bardzo urazić? Albo jeszcze bardziej, sprawić, że się pokłócimy?

W odpowiedzi mój mąż zachował się jeszcze bardziej zaskakująco: zaczął mnie krytykować podniesionym głosem w obecności dzieci. Powiedział, że swoimi zasadami obraziłam jego matkę.

Że oddała ostatnią rzecz, jaką posiadała, a wszystko dla dobra nas i naszych dzieci. A ja jestem taka niewdzięczna. Tak się zdenerwował, że przestał krzyczeć dopiero po wyjściu z mieszkania, omal nie wyważając drzwi wejściowych.

W tej chwili jesteśmy o krok od rozwodu. Od tamtej pory nie widziałam teściowej, a mąż, choć się uspokoił, zachowuje się jak człowiek, w którym szaleje prawdziwy huragan.

Jeśli nic nie zostanie zrobione, moje dziecko i ja wylądujemy na ulicy, ponieważ mieszkanie nie zostało nabyte w trakcie małżeństwa, jest całkowicie zarejestrowane na nazwisko Ireny.

Ale nie wiem, co robić, nie mogę kierować się zasadą sumienia. Ale czas mija, a sytuacja jeszcze bardziej się zaostrza...