Przez większość mojego życia żyłam według zasad. Byłam dobrą żoną, matką, pracownicą. Zawsze stawiałam potrzeby innych ponad swoje. Przez 35 lat małżeństwa z Krzysztofem przyzwyczaiłam się do naszej codzienności – ciche śniadania, wieczory przed telewizorem, bez emocji, bez rozmów. Nie było w tym złości ani konfliktów, ale nie było też miłości. Byliśmy jak współlokatorzy, którzy przyzwyczaili się do swojej obecności.


Kiedy przeszłam na emeryturę, poczułam, że coś we mnie pękło. Po raz pierwszy od lat miałam czas, by pomyśleć o sobie. Przestałam żyć w biegu, a puste chwile wypełniły pytania, które od dawna ignorowałam. Czy jestem szczęśliwa? Czy tak właśnie wyobrażałam sobie swoją starość?


Wtedy poznałam Piotra.


Był znajomym mojej przyjaciółki, spotkaliśmy się na jej imieninach. Piotr, wdowiec, miał w sobie coś, czego nigdy nie widziałam w Krzysztofie – radość życia, ciekawość świata.

Rozmawialiśmy przez cały wieczór, a ja czułam, jak budzi się we mnie coś, o czym dawno zapomniałam. Zaczęliśmy wymieniać się wiadomościami, spotykać na spacerach, a każda chwila spędzona z nim sprawiała, że czułam się młodsza o lata.


Kiedy pierwszy raz powiedział mi, że jestem dla niego kimś wyjątkowym, poczułam się szczęśliwa i przerażona jednocześnie. Miałam 62 lata, a w moim sercu znowu zagościła miłość. Ale była też inna strona – świadomość, że moje małżeństwo z Krzysztofem nie mogło trwać dalej. Nie chciałam żyć w kłamstwie.


Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy z Krzysztofem przy kolacji, odważyłam się powiedzieć prawdę.


– „Krzysztofie, musimy porozmawiać. Nie jestem już szczęśliwa w naszym małżeństwie. Chcę rozwodu.”


Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakbym właśnie oświadczyła, że wyprowadzam się na Księżyc.


– „Co ty mówisz? Po tylu latach? Przecież wszystko jest w porządku.”


Ale nie było. I wiedziałam, że muszę to powiedzieć.


– „Nic nie jest w porządku. Żyjemy obok siebie, ale nie razem. Już dawno przestaliśmy być małżeństwem.”


Krzysztof nie przyjął tego dobrze. Był wściekły, oskarżał mnie o egoizm, o to, że poświęcił dla mnie życie. Kiedy powiedziałam mu o Piotrze, zrozumiałam, że dla niego to była zdrada – nie tylko emocjonalna, ale i zdrada naszego wspólnego życia. Jednak ja wiedziałam, że nie mogę cofnąć swoich słów.


Dziś jestem w trakcie rozwodu. Piotr wspiera mnie na każdym kroku, ale nie jest to łatwe. Dzieci stanęły po stronie ojca – mówią, że zniszczyłam rodzinę, że „w moim wieku” powinnam myśleć o wnukach, a nie o miłości.


Czasem zastanawiam się, czy podjęłam dobrą decyzję. Czy mogłam po prostu trwać w tym małżeństwie, udając, że wszystko jest w porządku? Ale potem patrzę na Piotra, na to, jak mnie rozumie, jak szanuje moje uczucia, i wiem, że zrobiłam to, co musiałam.


Bo miłość nie zna wieku. Nawet jeśli przychodzi późno, warto o nią walczyć. Nawet kosztem wszystkiego.