Siedziałam w swoim ulubionym fotelu, patrząc na wnętrze mieszkania, które było moim schronieniem przez ponad czterdzieści lat. Każdy kąt opowiadał historię – od zdjęć dzieci na ścianach po wyblakły dywan, który kiedyś wybrałam z moim mężem. To miejsce było wszystkim, co mi zostało. A teraz mój własny syn próbował mi je odebrać.


Zaczęło się niewinnie. Kilka miesięcy temu Marcin zaczął pytać o moje plany na przyszłość.


– „Mamo, co zamierzasz zrobić z mieszkaniem? Może warto by było przepisać je na mnie? Wiesz, dla bezpieczeństwa” – mówił, uśmiechając się, jakby to była najlepsza propozycja na świecie.


– „Marcin, jeszcze nie zamierzam się z tym rozstawać” – odpowiedziałam, starając się zachować spokój. Ale w środku czułam niepokój.


Z każdym kolejnym tygodniem jego sugestie stawały się coraz bardziej natarczywe. Zaczął przyjeżdżać częściej, przynosząc różne dokumenty do podpisania.


– „Mamo, pomyśl o tym. To dla twojego dobra. Jeśli coś się stanie, ja i tak będę musiał tym wszystkim się zająć” – mówił, starając się brzmieć rozsądnie.


Ale ja wiedziałam, że to nie tylko troska. Marcin nigdy nie ukrywał swoich ambicji. Miał rodzinę, kredyty, plany, które zawsze wymagały więcej pieniędzy, niż miał. Mój dom był dla niego rozwiązaniem problemów.


Pewnego dnia, kiedy znów próbował mnie przekonać, nie wytrzymałam.


– „Marcin, jestem stara, ale nie głupia! Wiem, co próbujesz zrobić. To jest mój dom, moje życie. Nie oddam go, dopóki sama o tym nie zdecyduję.”


Jego twarz stężała. Widziałam w jego oczach coś, czego nigdy wcześniej tam nie było – złość.


– „Mamo, nie rozumiesz. To nie chodzi tylko o ciebie. Musisz myśleć o przyszłości. Nie możesz być tak uparta.”


– „Uparta? To jest moje prawo! A ty zamiast pomagać mi żyć spokojnie, chcesz wszystko odebrać. Co się z tobą stało, Marcin?”


Od tamtej rozmowy wszystko się zmieniło. Marcin przestał przyjeżdżać. Telefon milczał, a ja zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, odmawiając. Byłam samotna, ale wciąż miałam swój dom – jedyne miejsce, które przypominało mi o przeszłości i dawało poczucie bezpieczeństwa.


Kilka tygodni później Marcin znów się pojawił. Tym razem wyglądał inaczej – był spokojny, a w jego oczach widziałam coś, co przypominało skruchę.


– „Mamo, przepraszam. Nie chciałem cię zranić. Chyba za bardzo skupiłem się na swoich problemach i zapomniałem, co jest naprawdę ważne” – powiedział, siadając obok mnie.


Słuchałam go w milczeniu. Nie odpowiedziałam od razu, ale poczułam, że może jeszcze nie wszystko jest stracone. Może moja rodzina wciąż miała szansę na odbudowanie więzi, które zostały nadszarpnięte. Ale wiedziałam jedno – mój dom zostanie moim domem, dopóki to ja o tym zdecyduję. I nikt, nawet mój syn, nie miał prawa mi tego odebrać.