Sobota rano, ósma godzina. Spałam jeszcze, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Wstałam, przekonana, że może to listonosz, może sąsiad. Ale kiedy otworzyłam drzwi, stały przede mną moje dzieci, a obok nich wnuki – uśmiechnięte, pełne energii. Jeszcze zanim zdążyłam zapytać, co się dzieje, synowa pośpiesznie wyjaśniła:
– „Mamo, musimy szybko wyjechać. Będziemy z powrotem w niedzielę wieczorem. Pomożesz nam?”
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wręczyli mi torby z rzeczami dzieci i odwrócili się, pośpiesznie żegnając. W jednej chwili zostałam sama z dwójką wnuków, pełnych energii i ekscytacji na myśl o spędzeniu weekendu z babcią.
Patrzyłam za nimi, zaskoczona i trochę zdezorientowana. Miałam na ten weekend swoje plany. Od dawna planowałam spotkać się z przyjaciółmi, z którymi nie widziałam się od miesięcy. Mieliśmy wybrać się do teatru, a potem na kolację – coś, czego naprawdę potrzebowałam, by oderwać się od codziennych spraw. A teraz te plany rozwiały się, zniknęły, tak jakby nigdy nie istniały.
Przez cały dzień starałam się zachować spokój. Bawiłam się z wnukami, gotowałam dla nich ulubione dania, choć w środku tliła się we mnie frustracja. Czułam, jak narasta żal, że moje dzieci tak po prostu postawiły mnie przed faktem dokonanym, nie pytając, czy mogę, czy chcę. Czułam, że moje własne potrzeby, moje plany, zostały przez nich zignorowane.
Wieczorem, gdy wnuki zasnęły, usiadłam przy kuchennym stole, ogarnięta mieszanką smutku i gniewu. Wiedziałam, że jestem babcią, że wnuki są dla mnie ważne, ale czy to oznaczało, że mogłam być traktowana jak opcja awaryjna? Jak ktoś, kto po prostu „musi” być dostępny, bez względu na to, co sama planowałam?
W niedzielę czekałam, aż wrócą. Godzina po godzinie, wieczór mijał, a ich nie było. Znowu zaczęłam się martwić. Dzieci zaczęły pytać, kiedy mama i tata wrócą, a ja nie potrafiłam im odpowiedzieć. Czułam, jak ciężar tej odpowiedzialności spada na mnie coraz mocniej, a jednocześnie narasta we mnie frustracja i poczucie, że jestem zupełnie ignorowana.
W końcu, około dziesiątej wieczorem, zadzwonili. Bez przeprosin, bez wyjaśnień powiedzieli tylko, że muszą przedłużyć pobyt i że wrócą w poniedziałek rano. W tamtej chwili poczułam, że moje zaufanie do nich zostało nadszarpnięte, że nie mogę już dłużej tak żyć – jako ktoś, kto ma być zawsze dostępny na każde zawołanie, kto nie ma prawa do własnego życia.