Często słyszałam, jak ludzie mówią, że wnuki to największy dar w życiu. Mówią, że kocha się je jeszcze mocniej, że z nimi odkrywa się miłość na nowo. Kiedy dowiedziałam się, że będę miała wnuczkę, pomyślałam, że może to będzie szansa, by ożywić coś we mnie – uczucie, które zaczęło blaknąć w codziennej rutynie.
A potem się urodziła. Mała dziewczynka, oczko w głowie mojej córki, która poświęcała jej każdą wolną chwilę, każdy uśmiech i każdy gest. Wszyscy w rodzinie byli nią zachwyceni, a ja… ja patrzyłam na nią i nie czułam tego, czego się spodziewałam. Coś we mnie było chłodne, zdystansowane. Mówiłam sobie, że to tylko kwestia czasu, że uczucie przyjdzie, kiedy lepiej ją poznam.
Ale z każdym spotkaniem zamiast miłości rosło we mnie coś innego – irytacja. Moja wnuczka była pełna życia, ale w sposób, który wydawał mi się trudny do zaakceptowania. Wszystko musiało być po jej myśli. Jej płacz, gdy nie dostała tego, czego chciała, przenikał mnie na wskroś. Zaczęłam ją postrzegać jako małą egoistkę, która myśli tylko o sobie, nie zważając na nic i nikogo wokół.
– „Babciu, chcę TO!” – mówiła, wskazując na kolejną zabawkę, na kolejny słodycz, na coś, co musiała dostać natychmiast.
Jej zachowanie wywoływało we mnie złość, której nie potrafiłam stłumić. Każda wizyta stawała się coraz trudniejsza. Czułam, że nie potrafię jej kochać tak, jak oczekiwałaby tego rodzina, tak jak sama od siebie tego oczekiwałam. Zamiast radości z jej obecności czułam zmęczenie, jakby jej obecność zabierała mi siły, a jej egoizm wypełniał przestrzeń, którą chciałam zachować dla siebie.
Moja córka zauważyła to.
– „Mamo, czy wszystko w porządku?” – zapytała pewnego dnia, widząc, jak staram się unikać kontaktu z wnuczką.
Nie potrafiłam jej powiedzieć prawdy. Jak mogłam przyznać, że nie czuję tej miłości, o której wszyscy mówią? Jak mogłam powiedzieć, że irytuje mnie to, jak mała wymusza wszystko krzykiem, że nie umiem się cieszyć z jej obecności?
Zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak. Może byłam zbyt surowa, zbyt wymagająca? Może w mojej duszy zabrakło miejsca na kogoś, kto jest tak młody, tak niewinny? A może po prostu nigdy nie nauczyłam się naprawdę kochać?
Któregoś dnia, gdy znów się spotkałyśmy, patrzyłam na nią, jak bawiła się w swoim małym świecie. Nagle odwróciła się do mnie i uśmiechnęła, z błyskiem w oczach, jakby chciała podzielić się czymś tylko ze mną.
– „Babciu, popatrz, to dla ciebie!” – powiedziała, wyciągając w moją stronę mały kwiat, który właśnie zerwała.
To był gest tak prosty, tak szczery, że coś we mnie drgnęło. Zrozumiałam, że może to nie ona była egoistyczna, ale ja – zamknięta na jej dziecięcy świat, na jej sposób wyrażania emocji. Może ona potrzebowała kogoś, kto pokaże jej, jak być inną, jak rozumieć potrzeby innych, ale ja byłam tak skupiona na swoich oczekiwaniach, że tego nie widziałam.