Kiedy na świat przyszedł mój wnuk, czułam, że moje życie nabiera nowego blasku. Ten malutki człowiek był dla mnie jak dar, spełnienie pragnień, które nosiłam w sercu przez całe życie. Od zawsze wyobrażałam sobie, jak to będzie, kiedy moje wnuki będą dorastać, wychowywane w wierze i tradycji, tak jak moje dzieci. W moim sercu wiedziałam, że to, co najważniejsze, przekażemy kolejnemu pokoleniu. Tak mnie wychowano i tak sama wychowałam swoich synów.
Jednak rzeczywistość okazała się inna.
Pewnego dnia, siedząc przy kawie z moją synową, próbowałam delikatnie poruszyć temat chrztu. Miałam nadzieję, że już wcześniej o tym myślała, że rozumie, jak ważny jest ten pierwszy sakrament w życiu człowieka, to symboliczne włączenie do wspólnoty. Ale jej odpowiedź zaskoczyła mnie i zabolała.
– „Nie zamierzam chrzcić naszego dziecka,” powiedziała spokojnie, jakby rozmawiałyśmy o czymś błahym. „To moja decyzja. Nie chcę, żeby ktoś narzucał mu wiarę.”
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Czy ona naprawdę nie rozumiała, jak ważne jest to dla naszej rodziny? Jak można pozbawić dziecka takiego daru?
– „Ale… przecież to tradycja. To część naszej rodziny, część tego, kim jesteśmy,” próbowałam tłumaczyć, starając się zapanować nad emocjami.
Jej spojrzenie było chłodne, a w jej głosie słychać było stanowczość.
– „Rozumiem, że to ważne dla ciebie, ale to moje dziecko. Ja chcę, żeby miało wybór, żeby mogło zdecydować samo, kiedy będzie starsze.”
Poczułam, jak gniew i smutek mieszają się w mojej duszy. Jak to możliwe, że ona nie chce dać mu tego fundamentu, który my wszyscy mieliśmy? Czy naprawdę nie widzi, że chrzest to coś więcej niż tylko religijny obrzęd?
Próbowałam rozmawiać z synem, prosząc go, żeby przemówił jej do rozsądku, żeby wytłumaczył, że chrzest to nasza tradycja, nasza tożsamość. Ale on jedynie rozkładał ręce.
– „Mamo, rozumiem, co czujesz, ale to jest nasza decyzja. Szanuj to, proszę,” powiedział z cichą rezygnacją.
Czułam się bezradna, jakby moje słowa nie miały żadnego znaczenia. Czy naprawdę straciliśmy tak wiele z tego, co kiedyś było fundamentem naszej rodziny? Czy przyszłe pokolenia mają rosnąć bez korzeni, bez duchowego wsparcia?
Wieczorami, kiedy myślę o moim wnuku, ogarnia mnie żal. To maleństwo, które powinno być przyjęte do wspólnoty, mieć swoją duchową drogę, teraz jest tego pozbawione. Każda próba rozmowy kończy się tym samym – chłodnym spojrzeniem synowej i jej słowami, że to jej decyzja.
Czasem czuję, że już nic nie mogę zrobić, że nasze rodziny dzielą się coraz bardziej, a wartości, które były kiedyś oczywiste, teraz są tylko wspomnieniem.