Czuję się coraz bardziej samotna. Moje dzieci przychodzą do mnie od czasu do czasu, siadają na kanapie, włączają telewizor lub przeglądają swoje telefony, jakby świat poza nimi nie istniał. W domu panuje cisza, tylko czasem ktoś rzuci komentarz na temat programu, który oglądają, albo wspomni o czymś, co ich akurat interesuje. Nie pytają, jak się czuję, czy czegoś potrzebuję, czy może potrzebuję pomocy. Jakby ich obecność była wystarczająca.


Każdego dnia staram się jak mogę. Wstaję rano, przygotowuję coś do jedzenia, sprzątam, choć siły już nie te same co kiedyś. Zdarza się, że coś mi wypadnie z rąk, bo drżenie dłoni staje się coraz bardziej dokuczliwe. Ostatnio, gdy próbowałam przestawić ciężką donicę, poczułam ostry ból w plecach, musiałam usiąść, a później ledwo mogłam się podnieść. Chciałam poprosić o pomoc, ale zanim zdążyłam się odezwać, moje dzieci już wychodziły, rzucając na odchodne: „Do zobaczenia, mamo.”


Czasem myślę, że może to moja wina, że ich tak wychowałam, że nie nauczyłam ich, jak ważne jest troszczenie się o innych. Może po prostu zawsze wydawałam się silna, taka niezniszczalna, że nigdy nie pomyśleli, że mogłabym potrzebować wsparcia. Ale teraz, gdy lat przybywa, a zdrowie zaczyna szwankować, czuję się jak ciężar, jak ktoś, kogo obecność tolerują, ale do kogo nie czują już tego ciepła i troski, jaką powinni czuć.


Nie wiem, ile jeszcze będę w stanie radzić sobie sama. Nie wiem, czy nadejdzie taki dzień, kiedy naprawdę będę musiała poprosić ich o pomoc, a oni w końcu zrozumieją, że ich matka nie jest niezniszczalna. Codziennie się modlę, żeby zanim będzie za późno, przypomnieli sobie, że jestem tu, potrzebująca ich miłości i wsparcia. Ale każda kolejna wizyta, każde kolejne milczenie tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że może już nigdy nie zapytają, czy czegoś potrzebuję.