Musiałam podjąć pracę w niepełnym wymiarze godzin i pracować na dwa etaty, aby związać koniec z końcem. Mojej Adzie niczego nie brakowało, odmawiałam sobie i w ubraniach, i w rozrywce, ale starałam się, aby moja córka wyglądała wśród rówieśników nie gorzej i nie czuła się gorsza.

Po szkole dostała się na studia, te pięć lat były dla mnie szczególnie ciężkie, trzeba było opłacić jej studia, dać coś na mieszkanie w akademiku. W końcu dostała dyplom, dostała pracę, a mnie zrobiło się o wiele łatwiej, teraz musiałam tylko sama się utrzymać.

W pierwszych miesiącach pracy Ada wysyłała mi przekazy pieniężne, ale przekonałam ją, że wszystko wystarczy i poprosiłam, aby wydała całą swoją pensję na siebie. Być może byłam lekkomyślna.

W tym czasie byłam jeszcze w wieku produkcyjnym, potem przeszłam na emeryturę, ale nadal pracowałam. Moja córka przyzwyczaiła się do tego, że przez dwanaście lat niczego od niej nie potrzebowałam i nigdy więcej nie poruszyła kwestii pieniędzy.

W stolicy wyszła za mąż za swojego kolegę, oczywiście trzeba było rozwiązać kwestię mieszkania, wzięli kredyt hipoteczny, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że wszystkie wolne pieniądze pójdą na jego spłatę.

Bezpiecznie poradzili sobie z pożyczką, ale nie przestali i wzięli nowe — na samochód, na naprawy, na meble...

Krótko mówiąc, w każdej rozmowie telefonicznej moja córka skarżyła się, że nie ma pieniędzy, dlatego nie mogła przyjechać, nie mogła nawet zatankować samochodu, żeby dojechać do mnie trzysta kilometrów.

Komunikowaliśmy się tylko przez telefon, dzięki Bogu połączenie było teraz dobre. Jednak pewnego dnia straciłam pracę i zostałam z nędzną emeryturą.

Można z niej przeżyć, ale przeżyć, a nie żyć. Zwłaszcza zimą jest bardzo ciężko — służby komunalne zabierają lwią część mojej pensji, zimno i wiek sprawiają, że częściej choruję, a patrzenie na ceny w aptekach jest straszne. W sklepach też nie jest lepiej.

Córka wie, że rzuciłam pracę, ale kiedy dzwoni, udaje, że nie rozumie mojej sytuacji finansowej, ćwierkając "jak się masz, co gotujesz?", a ja komponuję menu restauracji i żywo opowiadam jej, co dziś na obiad. Ada podziwia mnie, mówiąc, że ona tak nie potrafi, bo choć zarabia, to nie zawsze ma z czego kupić produkty wysokiej jakości.

Słuchając jej, wzdycham i dalej gram w tę grę. A po rozmowie, zaglądając do torebki, prawie płaczę.

Kiedyś poskarżyłam się sąsiadce, a raczej podzieliłam się swoim bólem. Poradziła mi, abym zażądała pieniędzy od córki, a jeśli odmówi — złożyła pozew. Oczywiście, nie zamierzam się procesować, ale poprosiłam o pieniądze, nie starczyło mi na tabletki.

Ada wysłała mi połowę wymaganej kwoty, a potem zapytała, czy kupiłam lekarstwa, czy wydałam je na kiełbasę. Kiedy usłyszałam jej pytanie, zdałam sobie sprawę, że więcej nie pójdę do córki, nawet gdybym naprawdę tego potrzebowała. Co zrobić, skoro sama ją tak wychowałam?