Pracowałam w domu opieki, gdy do placówki trafiła pani Dorota. Była zagubiona i jakby nieobecna, choć nie miała zdiagnozowanych psychicznych problemów. Od razu zwróciłam na nią uwagę. Było widać, że nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że nie przywieziono ją na weekend, lecz na stałe...
Historia Doroty sprawiła, że odeszłam z pracy w domu opieki
Mijały dni, tygodnie, miesiące, a Dorota wciąż wpatrywała się to na drzwi sali, to przez okno na parking. Niecierpliwiła się, mówiła o tym, że to nieładnie tak kazać czekać matce, że nie można się tak spóźniać. Gdy z nią rozmawiałam, miałam wrażenie, jakby była przekonana, że córka zaraz po nią wróci.
Zaczęłam coraz częściej rozmawiać z Dorotą, gdyż w ogóle nie integrowała się z pozostałymi mieszkańcami. Była tam najmłodsza i najsprawniejsza, więc bardzo chciałam poznać prawdziwy powód, jakim kierowała się jej córka oddając matkę do nas...
Opowieść zaczęła od traumy związanej ze śmiercią męża, który od lat zmagał się z nowotworem. Mają dwie córki, obie po rozwodzie, ale starsza była już wówczas po ślubie z drugim mężem, mieli córkę, a syn był w drodze. Młodsza po rozstaniu ze swoim mężem wróciła do domu rodzinnego, w którym nagle zrobiło się zbyt ciasno... Dlaczego?
Gdy mąż Doroty Adam ciężko zachorował, z początku zdiagnozowano u niego zapalenie płuc i z tej choroby leczyli go specjaliści. Niestety stan Adama się pogarszał, doszły duszności, oddech spłycał się coraz bardziej, a kaszel był już tak silny, że Adam nadrywał sobie przez niego mięśnie pleców.
Dalsza diagnostyka przyniosła straszne wieści, których Dorota bała się najbardziej... Rak płuc był tak zaawansowany, że pożegnanie było nieuniknione. Starsza córka mieszkała wtedy z mężem i małą córeczką na drugim końcu kraju, a młodsza po powrocie do domu po rozstaniu z mężem, dochodziła do siebie i szukała lepiej płatnej pracy, by być w pełni samodzielną.
Gdy Adam trafił do szpitala, oboje zdali sobie sprawę z tego, że nie można dłużej ukrywać jego stanu zdrowia, poinformowali córki o tym, że ich tato umiera... Starsza pojawiła się w domu w ciągu kilku dni, bez męża, ze wszystkimi swoimi rzeczami i z córką na ręku. Młodsza siostra ustąpiła jej miejsca, oddając swój pokój, meble i wszystko, co się tam znajdowało, a sama spakowała swoje rzeczy w kartony, a spała z mamą w pokoju rodziców. Nie było innego wyjścia.
Gdy okazało się, że lekarze niedługo wypiszą Adama ze szpitala, by odszedł wśród bliskich, okazało się, że ich młodsza córka nie ma się gdzie podziać, więc nocowała na materacu w pokoju zajętym przez siostrę i siostrzenicę. - Powiedziałam jej, że Sandra przyjeżdża tylko na czas choroby Adama, a tak naprawdę przyjechała na stałe, a jej mąż został pozamykać wszelkie sprawy i dołączył dwa dni później - przyznała Dorota. Mocno mnie to zdziwiło, ale słuchałam dalej...
One tam na górze w tym jednym pokoju nie potrafiły się dogadać. Sandra wiadomo, z małym dzieckiem, w ciąży z kolejnym, to potrzebowała więcej miejsca, a Jacek po przyjeździe zajął resztę. Aneta szukała lepszej pracy, żeby się wyprowadzić, ale tak szukała, żeby jej nie znaleźć. Przeniosła się do pokoju, w którym mieliśmy składzik i tam spała na materacu, ale nadal kłóciła się z Sandrą.
Wybrzydzała, bo nie chciała pracować w hotelu bez umowy, kelnerką też nie chciała być, bo jej przeszkadzało klepanie przez klientów po pupie. W gabinecie kosmetycznym zarabiała niecały tysiąc złotych, bo na 3/4 etatu. Sandra podpowiedziała mi, że Aneta ma płacić za jedzenie i w sumie miała rację, więc po opłaceniu pobytu pod moim dachem, niewiele jej zostawało do końca miesiąca. Nie potrafiła gospodarować pieniędzmi...
Adam zaczął umierać, gdy Aneta była w tej swojej bylejakiej pracy. Przyjście do domu zajęłoby jej pięć minut, ale wolałyśmy z Sandrą zadzwonić do ich kuzyna, by przyjechał z sąsiedniego miasta i nam pomógł, bo to wszystko zaczęło się w wannie, podczas kąpieli... Poza tym byłam na nią zła, że sprzeciwia się starszej siostrze i w ogóle się nie stara, by nam pomóc... Tak, pilnowała córeczkę Sandry, gdy szłyśmy razem na zakupy, ale to był jej obowiązek, skoro żyła na moim jak pasożyt... Tak zaczęłam ją dostrzegać, gdy Sandra pojawiła się u nas, a teraz żałuję, bo za jej namową wyrzuciłam Anetę z domu, zaraz po pogrzebie męża. Szybko poszło, bo od przyjazdu Sandry, jej wszystkie rzeczy wciąż były w kartonach. Nie dostrzegłam ważnej rzeczy! Dopóki Aneta nie podpisała zrzeknięcia się swojej części spadku na rzecz Sandry, była między nimi jakaś zgoda, ale potem Aneta nagle stała się w moich oczach bezużyteczną niedoją.
Gdy patrzyłam na nią przez okno, jak tak stoi z tymi kartonami bezradnie na chodniku, Sandra z córeczką na rękach uspokajała mnie, że sama sobie na to zasłużyła, bo mogła siedzieć z tym swoim mężem...
Niedługo po tym wszystkim usłyszałam od Sandry, że wciąż jest im zbyt ciasno i powinnam zrobić im miejsce... Wtedy wszystko do mnie dotarło, spanikowałam, płakałam! Gdy zobaczyłam, że razem z mężem pakują moje rzeczy, w panice próbowałam dodzwonić się do Anety, ale widząc, że ktoś po nią przyjeżdża, zabiera z chodnika ją i kartony, zamiast troski o jej los, poczułam ulgę! Wykasowałam ją z życia i telefonu... Gdy mnie tu przyprowadzili, wyłączyłam się w środku, w tak wielkim szoku jeszcze nie byłam... I teraz, gdy do pani mówię, czuję ponownie ten strach... I tęsknię za tym, co było przed chorobą Adama...
Co o tym sądzicie?
O tym się mówi: Książę Harry zostaje w Wielkiej Brytanii? „Bardzo kocham Williama"