Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w dwie filiżanki kawy. Jedna moja, druga… powinna być jego.

Ale jego już nie było.

Trzydzieści lat.

Trzydzieści lat wspólnego życia, wzlotów i upadków, trudnych chwil i radosnych momentów. Byliśmy razem, kiedy mieliśmy nic, i razem, kiedy udało nam się osiągnąć wszystko. Budowaliśmy ten dom, remontowaliśmy go własnymi rękami. Kiedyś śmialiśmy się przy tym, brudni od farby, szczęśliwi, że mamy siebie.

Wierzyłam, że jesteśmy nierozłączni.

Że nic nas nie złamie.

Że jego obietnice coś znaczą.

— Nie mogę dłużej żyć w kłamstwie — powiedział pewnego wieczoru, odkładając sztućce na talerz.

Spojrzałam na niego zdezorientowana.

— O czym ty mówisz?

Wziął głęboki oddech, jakby zbierał siły.

— Jest ktoś inny.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

— Co?

— Poznałem kogoś… młodszą.

To słowo uderzyło mnie jak policzek.

Młodszą.

— Jak długo? — wyszeptałam.

Nie patrzył mi w oczy.

— Dwa lata.

Dwa lata…

Dwa lata oszustwa. Dwa lata kłamstw. Dwa lata budowania nowego życia, podczas gdy ja myślałam, że nadal jesteśmy szczęśliwi.

Zostawił mnie w naszym domu, w którym każde pomieszczenie przypominało mi jego obecność.

Zostawił mi wspomnienia, które teraz bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Zostawił mi puste łóżko, pusty fotel, pustą przestrzeń po kimś, kto jeszcze wczoraj mówił, że zawsze będziemy razem.

Nie płakałam.

Nie tego wieczoru.

Nie, kiedy się pakował.

Nie, kiedy zamknął za sobą drzwi.

Ale kiedy rano spojrzałam na nasze zdjęcie, na którym trzymał mnie za rękę, jakby nigdy nie miał jej puścić…

Wtedy poczułam, że już nigdy nie będę tą samą kobietą.

Bo on mnie złamał.

A ja nie wiedziałam, czy kiedykolwiek uda mi się poskładać.