Siedziałam na drewnianej ławce w ogrodzie domu opieki, patrząc, jak liście powoli opadają z drzew. Była jesień. Wszystko wokół cichło, jakby szykowało się do zimy.
Ja też cichłam.
Jeszcze niedawno miałam swój dom. Swój fotel przy oknie, kuchnię, w której gotowałam przez tyle lat, ciepło wspomnień, które otulało mnie każdego dnia.
Teraz miałam tylko ten ogród i chłód, który czułam w sercu.
— Mamo, to dla twojego dobra — powiedział Marcin, kiedy stałam spakowana w progu mojego własnego domu.
— Moje dobro? — wyszeptałam, ledwo łapiąc oddech.
— Tak, mamo. Wiesz, że sam nie mogę się tobą zajmować. Mam pracę, dzieci, obowiązki. A tu będzie ci lepiej. Profesjonalna opieka, towarzystwo…
Słuchałam go, ale każde słowo było jak cios.
Wychowałam go sama.
Jego ojciec odszedł, gdy miał pięć lat. To ja nosiłam go na rękach, gdy miał gorączkę. To ja siedziałam po nocach, gdy uczył się do egzaminów. To ja rezygnowałam z własnych marzeń, żeby miał wszystko, czego potrzebował.
I teraz mówił mi, że nie ma dla mnie czasu.
Że jestem problemem, który trzeba rozwiązać.
— Mamo, tu będziesz miała wszystko, czego potrzebujesz — dodał, próbując się uśmiechnąć.
Tylko że ja nie potrzebowałam tego miejsca.
Potrzebowałam jego.
W domu opieki wszyscy byli dla mnie mili.
Pielęgniarki uśmiechały się ciepło, podawały mi herbatę, pomagały ubierać płaszcz, gdy wychodziłam na spacer.
Ale nikt mnie tu nie znał.
Nikt nie wiedział, że kiedyś byłam pełna życia, że kochałam taniec, że miałam dom, który pachniał świeżym chlebem.
Byłam jedną z wielu.
Marcin przyjechał po raz pierwszy miesiąc później.
Siedzieliśmy w ogrodzie, w ciszy, którą trudno było znieść.
— Jak się tu czujesz, mamo? — zapytał w końcu.
Spojrzałam na niego.
— Dobrze — skłamałam.
Nie mogłam powiedzieć mu prawdy.
Nie mogłam powiedzieć, że każdej nocy budzę się z nadzieją, że to był tylko koszmar. Że wrócę do mojego domu, że wejdę do mojej kuchni, że usiądę na moim fotelu.
Ale wiedziałam, że to nigdy nie nastąpi.
Mój dom już nie był mój.
A moje dziecko, dla którego oddałam wszystko, nie chciało już mnie w swoim życiu.
Kiedy odjeżdżał, patrzyłam za nim, dopóki nie zniknął za bramą.
Nie obejrzał się ani razu.
A ja zrozumiałam, że nigdy już nie wrócę do domu.
Bo dla niego już nie istniałam.