Siedziałam w salonie, wpatrując się w ulubioną filiżankę, którą przywiozłam tu ze starego domu. Herbata dawno wystygła, a ja próbowałam uspokoić myśli. Słowa synowej wciąż dźwięczały mi w uszach:

"Mamo, musimy porozmawiać. To dla nas trudne, ale my z Tomkiem potrzebujemy więcej przestrzeni. Czujemy, że twoja obecność tu nas ogranicza."

Nie powiedziała wprost: "Wyprowadź się," ale przecież dokładnie to miała na myśli.

Kiedy rok temu wprowadziłam się do ich mieszkania, sądziłam, że im pomagam. Tomek sam mnie prosił, żebym z nimi zamieszkała – mówił, że będzie mi lepiej z rodziną, że po śmierci męża nie powinnam być sama. A teraz? Teraz jego żona uważa, że jestem intruzem.

Zawsze starałam się być dyskretna. Gotowałam, kiedy ich nie było, sprzątałam, gdy byli zajęci. Nigdy nie wtrącałam się w ich życie, choć widziałam rzeczy, których nie powinnam – kłótnie, łzy, niezadowolenie w oczach synowej. To na mnie często patrzyła z wyrzutem, jakbym była winna ich problemom.

Dziś jednak przeszła do ofensywy.

— Mamo, powinnaś pomyśleć o jakimś własnym mieszkaniu. Może coś wynajmiemy? — mówiła, a ja czułam, jakby wbijała mi nóż w serce.

Spojrzałam na Tomka. Mój syn, moje jedyne dziecko, które wychowałam sama, patrzył na mnie z zakłopotaniem. Nie stanął w mojej obronie. Nie powiedział: „Mamo, zostań”.

Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć.

— Rozumiem — powiedziałam cicho. — Znajdę coś.

Tomek coś jeszcze mówił, tłumaczył, że to dla mojego dobra, że będę miała więcej swobody, ale ja już nie słuchałam. Wiedziałam, że nie chodziło o moje dobro. Po prostu mnie nie chcieli.

Tego wieczoru, kiedy zamknęłam drzwi swojego pokoju, pozwoliłam sobie na płacz. Przeglądałam album ze zdjęciami — urodziny Tomka, jego ślub, momenty, kiedy byliśmy szczęśliwi. Czy naprawdę teraz stałam się ciężarem?

Nazajutrz zaczęłam pakować swoje rzeczy. Bez pożegnania, bez pretensji. Wyszłam z mieszkania, w którym jeszcze wczoraj czułam się jak w domu.

Tylko czy jakiekolwiek miejsce jeszcze kiedyś stanie się moim domem?