W Warszawie szukałem pracy. Jak tysiące innych ludzi. Każdy, kto tu przyjeżdża wierzy, że mu się powiedzie. Niektórzy mają szczęście: znajdują pracę i zaczynają życie w nowym mieście.

Niektórym się nie udaje. Po kilku nieudanych próbach, część z osób przestaje próbować, poddaje się, pogrążając się w bezsilności i rozpaczy.

Ja miałem szczęście. Należałem do tej pierwszej grupy. Znalazłem dobrą pracę, mieszkanie, wszystko szło dobrze. Codziennie w drodze do pracy widziałem żebraczkę. Była w brudnym ubraniu, z długimi, niemytymi włosami, ze spuszczonymi oczami i błagała o jałmużnę. Oczywiście trzeba pomagać ludziom, ale nie zamierzałem wspomagać ich nałogu i dawać funduszy, by znowu mogli się upić.

Ale pewnego dnia, mijając tę ​​dziewczynę, nie mogłem się oprzeć i poszedłem zapytać, co się z nią stało i dlaczego znalazła się w takiej położeniu. Spojrzała na mnie przez swoje potargane, zmierzwione włosy, aż odebrało mi mowę. Nieco zmieszany wygrzebał wszystko, co miałem w swoich kieszeniach i wręczył jej.

Następnego dnia nie było jej na tej ulicy. Nie pojawiła się także w kolejnych dniach. Nie zobaczyłem jej tam nigdy więcen, ale jej spojrzenia nigdy nie byłem w stanie wyrzucić z mojej głowy.

Rok od tamtego zdarzenia, zupełnym przypadkiem znalazłem się w innej części miasta, którą odwiedzałem dość rzadko. Zatrzymałem się w kawiarni na kawę. Tam, przy stoliku obok, siedziała pięknie ubrana, zadbana dziewczyna. Podniosła głowę i natychmiast ją rozpoznałem.To była ona, ta sama biedna dziewczyna z ulicy. Ona też mnie rozpoznała, uśmiechnęła się i podeszła.

Nazywała się Kasia. Okazało się, że szukała mnie od sześciu miesięcy, żeby mi podziękować. Pieniądze, które jej dałem, zmieniły jej życie. A raczej pozwoliły wrócić do normalnego życia.

Wróciła do rodzinnego miasta, pogodziła się z rodzicami i znalazła pracę. Teraz czasami przyjeżdża do stolicy w interesach. Udało jej się założyć własną firmę. A wszystko zaczęło się od zaledwie 100 złotych.